Dzienne archiwum: 21 lipca 2013

Kurdowie

I ten tekst ma swoją historię. Pod koniec 1986 r., wobec mnożących się interwencji cenzury w teksty dotykające polskiej walki o niepodległość, zaproponowałem red. K. Kozłowskiemu, iż zamiast o Polakach, napiszę o Kurdach. Kozłowski chętnie wydruko-wał poniższy tekst, a w tydzień potem przeczytałem list od jakiegoś zdumionego czytelnika-orientalisty, który pytał, dlaczego ci Kurdowie tacy niepodobni do Kurdów. Kozłowski z uśmiechem zaproponował, abym wyjaśnił czytelnikowi. Nie skorzystałem.

 

      K U R D O W I E      

Tygodnik Powszechny, 7 grudnia 1986 r.

JERZY  JASTRZĘBOWSKI

 

Niedawne depesze agencyjne z frontu iracko-irańskiego brzmiały oryginalnie, nawet jak na piekło Bliskiego Wschodu. Irańska agencja prasowa donosiła, że na tyłach wojsk irackich trwały walki z partyzantami kurdyjskimi. Jednocześnie irackie doniesienia agen-cyjne mówią, że to w Iranie sunniccy Kurdowie są rozstrzeliwani za zbrojny opór sta-wiany szyickiej władzy. Jaka jest prawda? Czy jedno z drugim można pogodzić?

Nie wiadomo, jaka jest prawda.

Wiadomo, że jedno z drugim można pogodzić.

#

Skąd pochodzą Kurdowie? Znikąd. Twierdzą, że zawsze byli tam, gdzie resztki ich tkwią do dziś: w górach wzdłuż obecnych granic Turcji, ZSRR, Iranu, Iraku i Syrii.

Ale skąd się tam wzięli? Poeta Ferdousi, tysiąc lat temu, znał na to pytanie odpowiedź

Żył niegdyś król-potwór Azdehak. Codziennie pożerał mózgi dwojga młodych ludzi. Lecz kucharz królewski: do jednego mózgu ludzkiego dodawał mózg barana, tak aby objętość się zgadzała. Uratowaną ofiarę ludzką wysyłano w niedostępne góry poza zasięg policji. Co miesiąc – trzydzieści uratowanych istot ludzkich, mogących mieszkać tylko w górach. Stąd, twierdzi poeta, wzięli się Kurdowie – ludzie mogący mieszkać tylko w górach.

Niekiedy z gór tych schodzili, rojno i zbrojno. W 612 roku przed narodzeniem Chrystusa pod wodzą króla Medów zdobyli Niniwę. W dwieście lat później zagrodzili drogę dziesięciu tysiącom mężnych Greków. Ciężko musieli się Grecy nawojować nim przebili się, aby zakrzyknąć ksenofontowskie „Thalassa, thalassa!”.

Kurdami byli: pogromca krzyżowców Salah ed-Din, czyli Saladyn Wspaniały, i Karim Chan< założyciel perskiej dynastii Zand. Sierżantem kurdyjskich kozaków w początkach naszego stulecia był późniejszy szach Reza, uzurpator i założyciel ostatniej już dynastii w Iranie. Lecz już w 1514 roku terytoria feudalnych księstw kurdyjskich rozebrały między siebie osmańska Turcja i Persja. Kurdowie walczyli zaciekle. W XIX wieku szli do pow-stania co pokolenie. Gdy Turcy lub Persowie wyrżnęli im mężczyzn do nogi, następował okres odsapki. Dzieci musiały podrosnąć.

Kurdowie mają ciekawą historię. Kurdowie mają bardzo ciekawe położenie geo-polityczne. Mają również hymn narodowy, zaczynający się od słów: „Naród kurdyjski wciąż żyje. Niech nikt nie śmie twierdzić, że Kurdowie zginęli”.

Czego Kurdowie nie mają.

Mówią, że nie mają szczęścia.

#

Dwukrotnie w tym stuleciu szczęście było blisko. Gdy po pierwszej wojnie światowej rozpadło się imperium osmańskie, Kurdom obiecano byt niepodległy. Ale jakoś tak wyszło, że Anglia, Francja i Turcja podzieliły się Bliskim Wschodem nieco inaczej.

Po drugiej wojnie światowej od Iranu oderwał się północny Kurdystan, ogłaszając się Republiką Mahabadu. Po raz pierwszy podobno od stworzenia świata dzieci kurdyjskie w szkołach zaczęły się uczyć kurdayati. Uczyły się niecały rok. Republika sterowała ostro w lewo. Niedobitki armii narodowej Pesz-merga zepchnięto do Iraku. Stamtąd wyparto je do Turcji. Turcy przepędzili pozostałych kilkuset bojowców do Iranu. Stamtąd wyparto ich do ZSRR.

Istotnie – nie mieli szczęścia.

Iran uważał ich za miejscowych odszczepieńców, mówiących pokrewnym perskiemu językiem. Syria w ogóle nie widziała problemu. Iraccy Kurdowie przeżyli jaśniejsze chwile (przez moment mieli nawet czterech ministrów w rządzie), ale i tak trzeba ich było w końcu przesiedlić: tysiąc lat temu kurdyjskie wioski przycupnęły nieobliczalnie blisko pół naftowych wokół Kirkuku. Natomiast Turcja twierdziła, że nie ma na świecie żadnych Kurdów – są jedynie „Turcy z gór, którzy zapomnieli swego języka”. Na popar-cie tej tezy tureckie gazety argumentowały, że „tak zwany kurdyjski problem zostaje z miejsca rozwiązany, gdy tylko pojawi się turecki bagnet”.

Jawaharlal Nehru wątpił w trwałość tkiego rozwiązania, pisząc o Kurdach w 1948 roku: „Czyż można na zawsze obezwładnić naród, który pragnie wolności i skłonny jest za nią zapłacić każdą cenę?”.

Czyż można?

Kurdowie są muzułmanami wyznania sunnickiego. W swych górskich komyszach modlą się do Allaha, by ziścił im kurdyjski narodowy cud.

Jakże gorąco modlą się o własne państwo – nawet okrojone, byle własne. Byleby dzieci uczyły się kurdayati; byleby wieśniaków nie gazowano i rozstrzeliwano bez sądu;

byleby mężczyźni mogli nosić broń. Kurdowie wierzą w raj po śmierci. Natomiast za życia najbardziej wierzą w siłę perswazji Trzech Panów „M”. Trzej Panowie „M”: Mosin, Mauser, Mannlicher.

Kurdowie są wspaniałym narodem, żadnym społeczeństwem. Etos walki, znaczony przez stulecia bitnością żołnierzy i męczeństwem jeńców, przytłumił w nich etos pracy. Kurdowie są jednym z najbiedniejszych ludów Azji. Kurd pracuje po to, by mieć co do ust włożyć. Poza tym nie będzie pracował, bo mu się to nie opłaca. Weźmie pod rękę któregoś Pana „M” i będzie dążył ku Niepodległej.

„Czyż można na zawsze…?”.

Kurdom grozi niebezpieczeństwo, z którego wynika, że można. Ich etos walki nie zmienił się od stuleci w czasie, gdy świat się zmieniał. Postawy społeczne Kurdów, ogni-skujące się na odwiecznym etosie walki o wolność, skostniały na etapie XIX wieku. Dotychczas mieli szczęście w nieszczęściu: na Bliskim Wschodzie wszyscy biją się ze wszystkimi. Wszyscy są postrzelani i biedni, choć bogaci naftą. Lecz przecież kiedyś wreszcie wybuchnie pokój? Czy Kurdowie będą przygotowani do tak nietypowej sytuacji?

Z fotografii w emigracyjnym wydawnictwie kurdyjskim patrzą na czytelnik cztery uśmiechnięte, wąsate twarze młodych mężczyzn, przycupniętych na półce skalnej w górach. Każdy ściska karabin w garści. Podpis głosi: „Studenci, którzy zamienili książki na broń.” Czy tak będzie bez końca?

Jeśli Kurdowie w swej walce o wolność ogranicz siędo ideologii Trzech Panów „M”, grozi im katastrofa. To już nie jest rok 1918. Skuteczniejszą od mauzera bronią są telewizor i komputer. Jeśli zaś osłabną w walce, a nie nauczą się lepiej od sąsiadów pracować, będzie jeszcze gorzej. Kurdowie bardzo nie chcą wtopić się w otoczenie. Powiadają, że są inni i mają rację. Lecz jak dotąd nie umieli wykorzystać swej inności jako atutu. Wciąż byli za nią bici. Sąsiedzi boją się Kurdów. Widzą w nich rozsadnik zła.

Niektórzy radzą góralom, aby za wszelką cenę próbowali dogadać się z sąsiadami. Stary Kurd gorzko uśmiecha się, potrząsając głową. Mówi, że nie może być porozumienia, gdzie jedna ze stron uczestniczy w dialogu głównie przy pomocy artylerii. Mówi, że muszą walczyć, bo sytuacja jest bez wyjścia – wszak Kurd na klęczkach przestaje być Kurdem. I mówi, a mówi uczenie, że w ich warunkach praca straciła sens,

bo owoce pracy są marnowane. Modlitwa i walka dają Kurdom lepsze samopoczucie.

„Czyż można na zawsze obezwładnić naród…?”

Można, jeśli naród uwierzy, że sytuacja jest bez wyjścia i że Trzej Panowie „M” zastąpią upór pracy. Można, jeśli etos pracy uznają za zbędny balast, uwierzywszy, że sytuacja nie może się zmienić.

Więc może czas by na odsapkę wśród Kurdów? Może czas, aby podciągnąć tyły, tkwiące w średniowieczu? Zyskać lepszą pozycję wyjściową? Któż spróbuje przekonać o tym Kurdów? Wróg czy przyjaciel – zastrzelą jak psa. Zabiją pociskiem karabinowym lub – skuteczniej – słowem.

Czterysta kilkadziesiąt lat walk o niepodległość przeorało świadomość Kurdów do gruntu. Jedenaście miesięcy mahabadzkiej przerwy na wolność rozbudziło ich aspiracje, stworzyło legendę. Mimo upływu czterdziestu lat od zgniecenia kurdyjskiego eksperymentu z niepodległością, legenda trwa. Kurdowie twierdzą, że wolą umierać, niż „klęcząc, na kolanach żyć”. Nie przekonają ich ostrożni doradcy mówiący, że łatwiej poderwać się z klęczek, niż z pozycji na wznak. Kurdowie nazywają takich doradców fałszywymi prorokami. I proszą, żeby już raczej nic nie doradzać. Kurdowie nie znają autorytetu, który przekonałby ich o celowości nauki i pracy, mimo wszystko – po to, by móc w przyszłości łatwiej się podnieść. Kurdowie nie mają papieża. Więc wolą walczyć lub emigrować. Kto pierwszy rzuci w nich kamieniem?

#

Czy Kurdowie przetrwają jako naród?

Czy rozpłyną się po wiekach bez śladu – jak dziesiątki innych nacji w historii, najpierw pobitych zbrojną ręką, następnie wessanych pokojowo przez potężniejsze, skuteczniejsze cywilizacje?

Przetrwają. Ale zapłacą wysoką cenę.

Już obecnie co trzeci Kurd jest emigrantem. Jeśli nie ziści się kurdyjski cud, to w swej własnej ojczyźnie będą topnieć niczym czapa śniegu na szczytach gór. A może podejmą wyzwanie nowego czasu? Może zejdą z gór?

Nie zejdą. Kurdowie to ludzie mogący mieszkać tylko w górach. Więc nadal będą modlić się w swych górskich komyszach. Będą czekać na cud.

 

JERZY  JASTRZĘBOWSKI

RAPORTY PORUCZNIKA MAZARAKI

                          Nowojorski „Przegląd Polski”, 18.VIII.2006 r.

JERZY JASTRZĘBOWSKI

Pod koniec okresu Gierka mój chrzestny wziął mnie w odwiedziny do bardzo starego przyjaciela rodziny. Pan Aleksander Kazimierz Mazaraki, rocznik 1887, były właściciel majątków – Żelaznej nad Skierniewką i Żuromina pod Łodzią – zajmował wówczas pokój na piętrze odrapanej oficyny przy warszawskiej ul. Hożej. Pan Mazaraki służył w 1920 roku pod komendą mego dziadka w Pierwszym Pułku Ułanów Krechowieckich. Dał mi do przejrzenia tekę ze starymi papierami. Są dziś publikowane po raz pierwszy.

                                                    Głęboki wywiad

Teka zawiera kopie ponad 60 numerowanych raportów, sporządzonych od 4 stycznia do 4 lipca przez porucznika Aleksandra Olgierda Mazaraki, stryjecznego brata naszego znajomego z ulicy Hożej. Obaj służyli w 1. Pułku Ułanów, lecz Aleksander Olgierd (uro-dzony w1892 r. w majątku Wodziana powiatu czehryńskiego, guberni kijowskiej, absol-went Elizawetgradzkiej Szkoły Kawalerii ukończonej z odznaczeniem) otrzymał przydział do sekcji wojskowo-dyplomatycznej w Oddziale II Sztabu Generalnego. Został oficerem łącznikowym przy wojskowej misji japońskiej w Polsce, kierowanej przez kapitana Yamanaki. Zadaniem japońskiego oficera był m.in. nadzór nad siatką agentów w Rosji bolszewickiej; zadaniem polskiego oficera był wgląd w działalność Japończyka.

Wiele spośród jego raportów przesyłanych do Oddziału II to skróty depesz otrzymywanych przez kapitana Yamanaki od swych szefów w Tokio.

Od blisko roku trwała niewypowiedziana wojna polsko-bolszewicka – oddziały bolsze-wickie na Białorusi cofały się przed polskimi, na Ukrainie Piłsudski szykował się do wprowadzenia do gry swego sojusznika, atamana Semena Petlury. Losy wojny domowej uważano za przesądzone: bolszewicy przegrywali, „biali” pod dowództwem generała Denikina parli na Moskwę, byli już pod Orłem.

2013-07-23 13.49.58

Aleksander Olgierd Mazaraki, archiwum rodzinne

Japońska agentura w Rosji

Japończyk miał agentów zarówno w azjatyckiej jak i europejskiej części Rosji, porucz-nik zaś próbował zdobyć informacje na ich temat. W swym Raporcie nr 5, datowanym 5 stycznia 1920 r., polski oficer donosi do Oddziału II Sztabu Generalnego: ”Otrzymałem wiadomość, że kapitan Yamanaki przed wyjazdem do Paryża w listopadzie miał swego agenta, który dwa razy przechodził front polsko-bolszewicki, przywożąc wiadomości z Moskwy. Wyjeżdżając do Paryża, Kapitan zabrał go ze sobą i osobnik ten w Warszawie nie był więcej widziany. Po uzyskaniu bliższych wiadomości złożę odpowiedni raport”.

Dwa tygodnie później, w Raporcie nr 7, porucznik Mazaraki melduje: „Dowiedziałem

się, że człowiekiem tym był Dr Stark, który przebywał był w Holandii, a po przyjeździe do

Warszawy zamieszkał w hotelu amerykańskim (Hotel Terminus – J.J.) na ul. Chmielnej.

Ministerstwo Spraw Zagranicznych o wycieczkach Dr Starka do Rosji było poinformo-wane i dostarczyło przepustek, zezwalających na przejście linii kolejowej. Dr Stark przy-

chodził z tych wypraw bardzo obdarty i po powrocie odnawiał swoje ubranie. O szyb-

kości, z jaką poruszał się w kraju bolszewickim, świadczyły gazety moskiewskie, przywie-

zione na 5-ty dzień po wydaniu do Warszawy. (…) Kpt. Yamanaki często widywał się z Doktorem i zdarzyło się raz, że p. C. (sekretarz misji japońskiej Cybulski – J.J.) posyłany był do Doktora późnym wieczorem, aby sprowadzić go do Kapitana z powodu pilnej spra-wy. Po tym widzeniu się Doktor wyjechał do Rosji, a gdy powrócił, Kapitan Yamanaki zabrał go ze sobą do Paryża. Dr Stark porozumiewał się z Kapitanem w języku rosyjskim”. Warszawa 21 stycznia, podpis.

 

                                                    Pewność zwycięstwa

Piłsudski stanowczo odrzucał propozycje współdziałania z generałem Denikinem,

widząc w ratowaniu starej Rosji śmiertelne niebezpieczeństwo dla niepodległości Polski.

Polskie wojsko wypełniało pustkę na wschodzie. Ukraina, pod przywództwem atamana Petlury, miała złączyć się z Polską węzłem federacji. Pozostawało oczyścić Ukrainę z pozostałości buntu bolszewickiego i powstania narodowego.

W połowie stycznia 1920 roku misja kapitana Yamanaki udała się w objazd Galicji, składając wizyty szefom polskich jednostek wojskowych oraz przemysłowcom od Lwowa, przez Borysław i Drohobycz do Brzeżan, gdzie odwiedził generała Iwaszkie-wicza w jego sztabie frontu galicyjskiego. W trakcie przyjęcia w Brzeżanach, a było to już po klęsce Denikina pod Orłem i po załamaniu się jego ofensywy moskiewskiej, Yamanaki wygłosił po japońsku toast, którego polskie tłumaczenie porucznik Mazaraki zamieszcza w Raporcie nr 6. Oto wyjątek:

„Panie generale! Dzięki odstąpieniu Denikina, wojskom Waszym otwiera się znowu pole dla sławy i bohaterstwa jak również dla dobra ludzkości. Życząc zupełnego powo-dzenia piję za sławę polskiego wojska i ich wodzów. Niech żyje Polska!”.

     W dalszej części raportu polski oficer donosi: „Z rozmów prowadzonych w Sztabie frontu zakomunikować mogę: kpt. Yamanaki wyraził swoje zdanie o możliwej przyszłej ofenzywie na Ukrainie. Kapitan wyraził się: Gdyby zależało ode mnie, ofenzywę roz-

począłbym jeszcze parę miesięcy temu i mam nadzieję, że Generał szczęśliwie ją przeprowadzi w przyszłości”.

     Jak dziś wiemy, do takiej ofensywy doszło dopiero 25 kwietnia. Oddziały polskie przeszły od Brzeżan do Kijowa niczym nóż przez masło. 7 maja pierwszy polski patrol wjechał do centrum Kijowa miejskim tramwajem. Oporu nie było, legionistom zgotowa-no radosne przyjęcie. Nikt nie przypuszczał, że konna armia Siemiona Budionnego, przegrupowująca się na południe od Kijowa, wkrótce zagrozi flankom pierwszego rzutu polskich wojsk. W swej pracy „Rok 1920” Piłsudski pisał: „Na południowym froncie miałem wówczas zacisze (…), a zbliżającą się konnicę Budiennego, wyznaję otwarcie, negliżowałem”.

 

Całkowita pewność zwycięstwa  

Pierwsze doniesienie zwiastujące zmianęsytuacji na froncie polsko-bolszewickim znajdujemy w Raporcie nr 41 z 22-go kwietnia: „Kapitan Yamanaki pragnie zwiedzić fronty Poleski, Wołyński i część Podolskiego celem zaznajomienia się z sytuacją na tych frontach”. Tu następuje proponowana marszruta podróży – z Warszawy przez Brześć, Słuck, Bobrujsk, Kobryń, Kowel, Łuck, Równe, Zwiahel, Starokonstantynów, Płoskirów,

Kamieniec Podolski, Tarnopol, Lwów do Lublina i Warszawy. Jak dzisiaj wiemy, Japoń-

czyk zaplanował tę podróż – z pewnością nie przypadkowo – w przededniu polskiej ofensywy na Kijów.

W kolejnym raporcie w kilka dni później polski oficer melduje, iż Japończyk „odwie-dził Misję Ukraińską, gdzie złożył życzenia z powodu proklamowania przez Państwo Polskie Republiki Ukraińskiej. W Misji miał zamiar dowiedzieć się bliższych szczegółów w traktacie polsko-ukraińskim”.

    Front nagle przyspiesza biegu, zmuszając również Japończyka do przyspieszenia:

„Kapitan Yamanaki w dniu 4.V. Wyjeżdża do Równego, skąd uda się do Kijowa w razie zajęcia go przez wojska polskie”. Podróży do Kijowa poświęcone są wielostronicowe

Raporty 43 i 45, wysłane pocztą polową 17 maja 1920 r. Polski oficer rejestrował każdą godzinę działalności japońskiego podopiecznego, każde pytanie, jakie kapitan zadawał chłopom ukraińskim lub strażnikom w budynkach czerezwyczajki Kijowa i Żytomierza, cuchnących jeszcze krwią i odchodami ofiar kaźni bolszewickich. Można podziwiać po-

parcie, jakim Japończyk cieszył się wśród polskich dowódców. Otrzymawszy zezwolenie Naczelnika Państwa i przepustkę II Oddziału Sztabu, wyjechał do Kijowa. Kapitan Yamanaki był nawet obecny na słynnej, wspólnej defiladzie wojsk polskich i ukraińskich. Niezwykła łatwość, z jaką Japończyk załatwiał sobie spotkania na najwyższym szczeblu w warunkach frontowych mogła świadczyć o niewygasłej wdzięczności Józefa Piłsud-skiego za przyjęcie, jakie zgotował mu rząd japoński kilkanaście lat wcześniej w Tokio.

 

W odwrocie
14 maja ruszyła kontrofensywa Tuchaczewskiego na Białorusi. 6-go czerwca konnica Budionnego przerwała front polski na Ukrainie. 11-go czerwca bolszewicy zajęli Kijów. Pogarszająca się gwałtownie sytuacja na froncie znajduje po raz pierwszy odzwierciedlenie w Raporcie nr 47 z 20-go maja: „Kapitan Yamanaki prosi o przysłanie mu sytuacji na froncie poleskim i południowym, linji zajmowanej w danej chwili przez wojska polskie, oraz liczby dywizji bolszewickich skoncentrowanych przeciw armji 3-ej, 2-ej i 6-ej”. Data, podpis.

Następuje kilka raportów poświęconych wyłącznie sytuacji na Syberii, w tym jeden („ściśle tajne, trzymać pod zamknięciem”), przedstawiający dyslokację dywizji japoń-skich, jak również parę raportów dotyczących licznych podróży dyplomatów japońskich pomiędzy Berlinem, Warszawą, Olsztynem i Malborkiem, gdzie brali oni udział w komisjach plebiscytowych. W Raporcie nr 61 porucznik Mazaraki melduje m. in.:

Japończycy przyjeżdżają tu, by na miejscu dowiedzieć się o nastrojach politycznych i sytuacji na froncie, o których to rzeczach Kapitan Yamanaki może ich poinformować…”.

    Ostatni (nr 62) raport polskiego oficera, datowany 4 lipca 1920 r., dotyczy depeszy, jaką kapitan Yamanaki przesłał do swego rządu w sprawie pesymistycznych natrojów w polskim społeczeństwie w obliczu niepowodzeń na froncie bolszewickim.

Sytuacja na froncie stawała się dramatyczna. Po nieudanym oblężeniu Lwowa, Konna Armia Budionnego, której komisarzem politycznym był mało jeszcze znany Josif Dżuga-

szwili-Stalin, ruszyła na Zamość. Dla polskiej strony liczyła się każda szabla w obronie, do pierwszej linii powoływano więc nawet oficerów wywiadu.

Według książeczki oficerskiej Aleksandra Olgierda Mazarakiego: „5.VII.1920 roku oddany do dyspozycji M.S. Wojsk. Dep. I, Sekcja Jazdy, następnie na własne życzenie odesłany do D-twa Kadry 1. Pułku Uł. Krechowieckich w Tarnowie, skąd odkomenderowany na front, objął dowództwo szwadronu kulomiotów”.

30-go lipca 1920 r. ginie w pierwszej bitwie z konnicą Budionnego.

 

PROTOKOŁ  ŚMIERCI

sporz. przez Urząd Duszpasterstwa 1 p. Uł. Krechowieckich

  1. 1.      Mazaraki Aleksander
  2. 2.      Wyznanie rzymsko-katolickie
  3. 3.      Porucznik 1 p. Ułanów Krechowieckich – szw. kulomiotów – zabity od granatu 30.VII.1920 pod Beresteczkiem i czasowo pochowany w Beresteczku.
  4. Ekshumowany i pochowany w grobie rodzinnym w Żelaznej, 10.X.1920. 

 

Kapelan 1 p. Uł. Krechowieckich

Świadkowie:  /-/ ks. W. Wojtczak

                        /-/ Rymaszewski, por.

                        /-/ Mączka Stefan, ułan

Odznaczenia:  1.Odznaka honorowa „Amarantowa wstążka” 8.VI. 1918;

  1. 2.      „Orlęta”;
  2. 3.      Krzyż Walecznych;
  3. Pośmiertnie przedstawiony do Krzyża Virtuti Militari.

KYSIL CZY KISIEL

                                                  KYSIL  CZY  KISIEL

                                          Tygodnik Powszechny, 27.VII.1986

JERZY JASTRZĘBOWSKI

 

Dla nas był Adamem Kisielem, wojewodą kijowskim. Dla Ukraińców to Adam Hryhorowicz Kysil. Polska opinia, ukształtowana sienkiewiczowskim opisem (z którego wykładnią historii pogranicza ostro niegdyś polemizował Olgierd Górka), zna Kisiela jako lękliwego ugodowca, swą skłonnością do kompromisu pośrednio odpowiedzialnego za niestłumienie w porę „buntu kozackiej czerni”. Ukraińcy, a również historycy rosyjscy, częściej widzą w nim zdrajcę, prawosławnego Rusina, który szedł na pasku polsko-litewskiej katolickiej Rzeczypospolitej. Lecz najwybitniejszy XX-wieczny historyk ukrainy, Mychajło Hruszewśkij, nazywa Kisiela „filarem pokojowej polityki, do końca pozostającym obrońcą zasady kompromisu”. Więc kim był naprawdę?

Adam Kisiel do niedawna nie miał szczęścia do biografów, którzy chcieliby i umieli sięgnąć jednocześnie w głąb epoki (Kisiel żył w latach 1600-1653) i ukazać jego postać w pełnym kontekście historycznym. Lukę tę wypełnia książka amerykańskiego historyka z rodu ukraińskiego, Franka E. Sysyna [Between Poland and the Ukraine, The Dilemma of Adam Kysil, 1600-1653, Harvard University Press, Cambride. Mass.].

#

Adam Kisiel pochodził z rodu ruskich bojarów, których obecność na Wołyniu jest udokumento-  wana od XV wieku. W momencie narodzin Adama w 1600 roku ojciec jego zaliczał się do średniej, lecz bardzo wpływowej szlachty. Do warstwy magnackiej Adam wszedł dopiero w wieku męskim w wyniku wyjątkowo wówczas sprzyjającej koniunktury politycznej na Ukrainie, za sprawą swych talentów dyplomatycznych jak też łask króla Władysława.

Niewiele wiadomo o jego wczesnej młodości. Kształcony w Akademii Zamojskiej, ukończył pobieranie nauk już w wieku 17 lat i wszedł do służby wojskowej jako towarzysz w chorągwi husarskiej swego współplemieńca, księcia Jerzego Zasławskiego. W 1618 roku brał udział w wyprawie moskiewskiej, w 1620 r. cudem uniknął niewoli tureckiej pod Cecorą, w 1621 r. odzna-czył się w zwycięskiej bitwie pod Chocimiem.

Prymicje wojenne Kisiela przypadły na okres działalności najwybitniejszych do czasu Jana Sobieskiego wodzów Rzeczypospolitej: hetmanów wielkich koronnych Stanisława Żółkiewskiego i Stanisława Koniecpolskiego, litewskiego – Jana Karola Chodkiewicza i zaporoskiego – Piotra Konaszewicza-Sahajdacznego.

Zaślubiając córkę Filona Hulkiewicza-Hlibowskiego, Adam Kisiel wszedł w szeregi możnych województwa kijowskiego. Fortunę magnacką zgromadził w latach trzydziestych owego stulecia dzięki nadaniom królewskim na Czernihowszczyźnie, wydartej Moskwie w 1618 r. Dziesięć lat później był już w stanie oferować ogromną wówczas sumę dwustu tysięcy złotych polskich za czarnobylskie dobra Sapiehów.

Ogromny krok w karierze politycznej zrobił Kisiel w okresie elekcji królewicza Władysława w 1632 roku. Publicznie wyrzekłszy się obrządku unickiego na rzecz prawosławia, stał się jednym z głównych animatorów kampanii zakończonej ponownym zalegalizowaniem  hierarchii prawo-sławnej, która od czasu Unii Brzeskiej 1596 r. pozbawiona była osobowości prawnej w Rzeczy-pospolitej. Za sprawą nowego metropolity kijowskiego Mohyły Kisiel zyskał wówczas przemożny wpływ na postawę szlachty prawosławnej na ogromnych wschodnich połaciach państwa.

Był to czas silnego zderzenia między konfrontacyjnym katolicyzmem a dynamicznie odradza-jącym się prawosławiem na Ukrainie. Gdy w zachodniej Europie odbywały się szaleństwa wojny trzydziestoletniej, kwestia „katolik, unita czy prawosławny” była nie tyle kwestią wiary, co opcją ideologiczną, a na Ukrainie – jak już wkrótce miało się okazać – również wyborem politycznym.

Historycy tego okresu zwykle koncentrują swą uwagę na niepowodzeniach wysiłków mediacyj-nych Kisiela w czasie powstania Chmielnickiego, czyli w okresie, gdy Kisiel był już epigonem idei polsko-ukraińskiego kompromisu. Lecz jakże wspaniale znalazł się on w tej samej roli w latach 1633-1634, gdy, działając niemalże w pojedynkę, zdołał całą armię zaporoską odwieść od planów rebelii antypolskiej, nakłonić do uznania nowego metropolity, wreszcie pchnąć Kozaków na odsiecz obleganego Smoleńska. Wynikiem tego sukcesu był pokój polanowski, najwyższy – a zarazem ostatni! – punkt mocarstwowej pozycji Rzeczypospolitej.

Problem kozacki stanowił jeden z najważniejszych wątków politycznej działalności Adama Kisiela. Chwała autorowi książki za to, że przy okazji wyjaśnia w sposób klarowny (nawet dla zachodniego czytelnika) pochodzenie i stratyfikację społeczną tej wyjątkowej w Europie społeczności. Kilkanaście lat zeszło Kisielowi na próbach pacyfikacji społeczności zaporoskiej, burzącej się przeciw polskim starostom, protestującej przeciw ciągłym zaległościom w opłacaniu Kozaków regestrowych i wciąż gotowej do szykowania łupieżczych wypraw przeciw Turcji.

W trakcie tej działalności Kisiel został królewskim komisarzem do spraw Zaporoża i miał już nadzieję, że będzie mianowany hetmanem zaporoskim. Tragiczny rezultat rebelii kozackiej lat 1637-1638 położył kres tym nadziejom i, być może, przekreślił na wieki szanse zbratania Polaków z Ukraińcami.

Jak często w historii, pretekst był nieproporcjonalny do rozmiarów tragedii. Kozacy żądali zwrotu swych dział, zabranych przez armię polską w trakcie uśmierzania wcześniejszego buntu na Zaporożu. Gdy hetman Stanisław Koniecpolski odrzucił żądanie, Kozacy pod przywództwem Pawluka (Pawła Buta) podnieśli kolejny bunt na wielką skalę. Był to ostatni już pomruk przed wielką burzą lat 1648-1654.

Również ten bunt utopiono we krwi. Kozacka armia została pobita na głowę pod Kumejkami, a szubienice Kijowa ugięły się pod ciężarem ciał wieszanych w publicznych egzekucjach. Kisiel egzekucjom był przeciwny, lecz w bitwie udział brał. Gdy resztki kozackiej armii, dognane przez Polaków pod Borowicą, poddały się, wydając Pawluka w ręce zwycięzców, Kisiel obiecał wszyst-kim, włącznie z Pawlukiem, darowanie życia. Przysięgę odbierał sam Kisiel. Wśród podpisów na dokumencie widnieje nazwisko pisarza zaporoskiego, Bohdana Chmielnickiego. Jeszcze był nie-znany, lecz jego czas nadchodził.

Zwycięzcy – niestety – nie okazali miłosierdzia. Hetman Koniecpolski narzucił pokonanym drakoński reżim stanu wojennego, a Pawluk został publicznie ścięty i poćwiartowany na warszaw-skim Starym Mieście podczas sejmu 1638 roku.

Rządy terroru wystarczyły – dokładnie na dziesięć lat. Gdy gniew kozacki wybuchł ponownie, już nie o artylerię szło i nie o zaległy żołd. Sytuacja już była jakościowo inna. Na całe stulecia „nienawiść wrosła w serca i zatruł krew pobratymczą”.

#

Gorączkowy okres „kozackiej” działalności Adama Kisiela przypadł na lata 1648-1651. Jego misterna dyplomacja ostatecznie legła w gruzach. Rozwiała się też magnacka fortuna na utraconej Czernihowszczyźnie. Ten okres działalności jest dość dobrze znany. Mniej znane są inne aspekty jego wcześniejszych poczynań, które autor książki grupuje temtycznie w sposób następujący: Kisiel adążenia szlchty prawosławnej; Kisiel w kontekście konfliktu unicko-prawosławnego; Kisiel jako orator i polityk sejmowy; Kisiel jako dowódca i dyplomata w konflikcie z Moskwą,

Postać Adama Kisiela nabiera głębi dzięki wszechstronnemu naświetleniu problemów tej epoki, która okazała się jakże brzemienna w dalekosiężne skutki dla obu narodów. Autor celnie chwyta ten punkt w jednym zdaniu: „Pochylając się nad postacią, która najdotkliwiej borykała się z dylematem stosunków polsko-ukraińskich, winniśmy zyskać wiedzę co do szerokiego wachlarza działań i poglądów jego współczesnych, spośród których wielu nie dostrzegało zgoła żadnego dylematu.”

Podstawową kwestią nie dostrzeganego przez współczesnych dylematu okazały się – jak wiemy to po upływie stuleci – stosunki z lekceważoną dotychczas Moskwą. Kisiel doceniał potęgę mos-kiewską, budzącą się z odrętwienia ‚wielkiej smuty’. Mimo iż wyszedł obronną ręką z konfrontacji z armią moskiewską na odcinku Czernihowa w zwycięskiej kampanii lat 1633-1634, skłonny był zawsze zasiąść do stołu rokowań i negocjować. Słusznie też uważany był za najtęższego w Rzeczy-pospolitej znawcę spraw moskiewskich.

Spory graniczne z Moskwą ciągnęły się latami. Jeszcze w sierpniu 1947 r. Adam Kisiel posłował do stolicy carów m. in. aby negocjować korektę przebiegu granicy.

Ciężki to był kawałek chleba – negocjacje z dyplomacją carską. Świadczy o tym zachowany do dziś i zamieszczony przez Sysyna opis przebiegu misji Kisiela. W mowie przed tronem carskim poseł Rzeczypospolitej, orator i erudyta, „porównał Rzeczpospolitą i Moskwę do cedrów Libanu, jako do państw bliźniaczych rosnących z jednego korzenia za sprawą ręki Boskiej. Cytował histo-ryków rzymskich i greckich, a dla udowodnienia swojej tezy mówił, iż jednym i jednolitym językiem słowiańskim posługuje się (lud prawosławny – J.J.) w obu państwach (…) Kisiel wezwał Aleksego, aby ten zapoczątkował nową erę jedności i solidarności (…) Byłaby to era szczęśliwa, w której braterska miłość między dwoma suwerennymi władcami wykuje wieczysty pokój między ich pań-stwami.”

Bracia Moskale woleli bardziej przyziemne tematy. Kniaź Aleksiej Trubeckoj i Grigorij Puszkin ”niewiele wykazali zainteresowania erudycją Kisiela, bardziej interesowały ich szczegóły tytulatury (używanej przez Polaków – J.J.) przy carskim imieniu oraz rewindykacje graniczne. Podnieśli na-tychmiast problem błędów w tytułach cara i zażądali kary śmierci dla tych spośród szlachty i urzędników Rzeczypospolitej, którzy tej tytulatury używali skrótowo, a więc niepoprawnie. Odrzu-cili wyjaśnienia Kisiela, że również królewska tytulatur bywała często skracana (…) Trzy sesje rokowań zbieły na niczym, dopóki Kisiel nie obiecał, iż kwestia ukarania winnych stanie na wokandzie najbliższego Sejmu”.

   W ostateczności, jak wiadomo, Moskwa nigdy nie pogodziła się z utratą Czernihowszczyzny, Siewierszczyzny i Smoleńszczyzny. Odzyskała je w dwadzieścia lat później. Ale wówczas Adam Kisiel już nie żył.

#

Są w książce Sysyna pewne kwestie rozwinięte w niedostatecznym stopniu, głównie z uwagi na stosunkowo małą objętość pracy. Do takich należą problemy gospodarki Ukrainy, przedstawione w nadmiernym skrócie, w przeciwieństwie do problemów społeczno-religijnych, zaprezentowanych niezwykle dokładnie. Jest to jednak kwestia wyboru, którego autor dokonał w ten a nie inny sposób. Bardziej zagadkowe jest ogólnikowe potraktowanie udokumentowanej sprawy przejścia Kisiela w 1632 r. z obrządku unickiego z powrotem na wiarę swych przodków. Wszak ten akt konwersji przy-sporzyć miał mu w przyszłości nie tylko popularności wśród szlachty prawosławnej, ale i wrogów wśród duchowieństwa i szlachty greko-katolickiej, którzy wytykali mu, jakoby odstąpił od unii „dla wsi, którą mu nieunici puścili”. Są też dwa potknięcia w datowaniu, które musiały po prostu umknąć uwadze autora w trakcie korekty i w gruncie rzeczy nie są warte wzmianki. Ważniejsze są strony pozytywne pracy, a tych jest wiele.

Biografia polityka tak uwikłanego w konflikty polsko-ukraińsko-moskiewskie , jak również w konflikt społeczno-religijny pierwszej połowy XVII wieku, ma sens o tyle, o ile stara się odpo-wiedzieć na pewne ogólniejsze pytania. Na większość pytań dotyczących problemu kozackiego, konfliktów religijnych, mechanizmów akulturacji i asymilacji szlachty ruskiej, regionalizmu wschodnich terenów Rzeczypospolitej, Frank Sysyn udziela wyczerpujących odpowiedzi.

Lecz nad każdym historykiem, piszącym o Rzeczpospolitej owego okresu ciąży też pytanie-monstre, pytanie nieodparcie nasuwające się nam z perspektywy ponad trzystu lat, a często do końca nie formułowane, ponieważ historyk jak ognia boi się zarzutu, iż zamiast nauki uprawia mniemanologię. Pytanie to brzmi:

Czy, gdyby nie asymilacyjne zakusy stojące u podstaw Unii Brzeskiej (1596), postrzeganej przez ogromną część Rusinów, a zwłaszcza przez kozactwo, jako zamach na ich tożsamość religijno-kulturową (dziś powiedzielibyśmy – „groźbę wynarodowienia”); i gdyby Ugoda Hadziacka (1658) nie przyszła co najmniej o dwadzieścia lat za późno, suwerenność państwowa Polski mogłaby prze-trwać, a losy Europy Wschodniej potoczyłyby się inaczej?

Definitywnej odpowiedzi na tak postawione pytanie być nie może. Niemniej, wielu badaczy w przeszłości, zarówno w Polsce, jak na wschodzie i na zachodzie, stawiało hipotezy. Sysyn od hipo-tez stroni, daje jednak swą ocenę sytuacji.

Jego zdanie o Unii Brzeskiej jest zdecydowanie negatywne.

Sprawa Ugody Hadziackiej jest bardziej skomplikowana. Wielu historyków istotnie widzi Hadziacz jako spóźnioną o lat dwadzieścia szansę przekucia konfliktowego dynamizmu sytuacji na Ukrainie w szczęśliwe współżycie różnowiernych ludów w ramach Rzeczypospolitej Trzech Narodów.

Sysyn zżyma się na taką hipotezę. Twierdzi, i twierdzi przekonywająco, że do roku 1648 siła asymilacyjna polskiej kultury politycznej była tak ogromna, że nie zaistniał na Rusi partner, mogący unieść odpowiedzialność za przeprowadzenie takiego mariażu narodów. Powód tego widzi w wewnętrznej słabości wschodniochrześcijańskiej tradycji Ukrainy, która nie stała się dziedziczką wielkiej tradycji politycznej Rusi Kijowskiej oraz księstwa halicko-wołyńskiego. Panowanie Tatarów spowodowało tragiczną przerwę kulturową w dziejach tych krain. Przerwa ta, dodatkowo pogłębiona upadkiem Bizancjum, zemściła się po wiekach. W połowie XVII wieku Rusini – nie będąc w stanie oprzeć się wyższej kulturze politycznej Polaków – uciekali się do desperackich aktów obrony przed  „uciskiem”, żądając równouprawnienia w ramach szlacheckiej Rzeczy-pospolitej, lecz jednocześnie nie widząc możliwości utworzenia narodu politycznego na wzór Polski lub Litwy. Odrodzenie prawosławia w pierwszej połowie owego stulecia wytworzyło fer-ment wśród szlachty ruskiej, ulegającej polskiej akulturacji, lecz oceniającej asymilację jako akt zdrady. Kolaboracja opłacała się, lecz była potępiana przez kozactwo i mieszczan, co dla polonizu-jącej się szlachty stwarzało sytuację nie do zniesienia. Natomiast po Beresteczku i Perejasławiu mowy już nawet być nie mogło o faktycznej unii narodów na wzór Unii Lubelskiej. {—-}[Ustawa z dnia 31.VII.1981, O kontroli publikacji i widowisk, art. 2 pkt 6 (Dz. U. Nr 20, poz. 99, zm.: 1983, Dz. U.. nr 44, poz. 204)].

I wówczas zabrakło już miejsca dla Adama Kisiela.

#

A więc Kysil czy Kisiel? Kim był?

Na pewno jednym i drugim. Na pewno jednym z ostatniego już w naszych dziejach pokolenia, które o sobie jeszcze mówiło : „Gente Ruthenus, natione Polonus sum”. Był jednym z przedstawi-cieli tak licznych ruskich rodów szlacheckich, których nazwiska już od stuleci weszły w krwiobieg polskiej historii i kultury: Czartoryskich i Czetwertyńskich, Zasławskich i Sanguszków, Puzynów i Sołtanów, Tryznów, Kopciów, Kropiwnickich …

A czy był patriotą, kolaborantem, czy zdrajcą? Mój Boże! Z niszy kościoła w Nieskiniczach, w którego podziemiach cudem zachował się sarkofag z doczesnymi szczątkami Adama Hryhorowicza Swiatołdycza Kisiela, spogląda na nas twarz rozumna, o wypukłym czole, wydatnym nosie, lekko cofniętej brodzie. Czyżby człowiek słabej woli? Życiorys zdaje się temu przeczyć.

{—-}[Ustaw z dn. 31.VII.1981, O kontroli publikacji i widowisk, art. 2 pkt 3 (Dz. U. Nr 20, poz. 99, zm.: 1983 Dz. U. Nr 44, poz. 204}].

JERZY JASTRZĘBOWSKI