HISTORIA NIEZNANA
Królewska nałożnica
JERZY JASTRZĘBOWSKI
Książę nie odpowiedział na mój telefon. Widocznie nie chciał rozmawiać o przodkach. A jest potomkiem królewskiego bękarta, owocu wielkiej miłości Karola II i aktoreczki Nell Gwyn.
W londyńskiej książce telefonicznej właściciel mieszkania przy St. George’s Court, Głoucester Road, ukrywa się pod jednym z kilku używanych przez siebie nazwisk – M. Burford: 20-75-891-771.
Według księgi arystokracji angielskiej (Burke’s Peerage and Baronetage), pan Murray de Vere Beauclerk, baron Heddington, hrabia Burford, czternasty książę St. Albans, jest potomkiem królewskiego bękarta, zrodzonego z naturalnego związku przedostatniego Stuarta, Karola II, z ukochaną Nell Gwyn. Nell znana była z tego, że publicznie, z dumą, przedstawiała się „Jestem królewską kurwą”.
Wcale to źle nie brzmiało, ponieważ brzydkie dziś słowo „whore” oznaczało wówczas utrzymankę, jeden stopień poniżej metresy. Metresami królów Francji były panie de Pompadour i Dubarry, o których każdy słyszał. Nell do stopnia metresy nie awansowała, nie była panią z towarzystwa, natomiast widać zasłużyła na afekt swego monarchy. Karol II zwierzał się dworzanom, że codziennie chce mieć inną kobietę do łóżka. Dla Nell czynił wyjątek – sypiał z nią tygodniami, potem grał z nią w karty i w piłkę. I tak przez 16 lat.
Pierś na tacy
Według żywej do dziś legendy londyńskiej Eleonora Gwyn urodziła się w 1650 roku obok wysypiska węgla na zapleczu ulicy teatrów, Drury Lane. Jej matka, barmanka w tanim burdelu i alkoholiczka, w stanie zamroczenia utonęła w rzece. Ojciec zmarł w więzieniu za długi. Siostra Róża została zawodową prostytutką, wyszła za mąż za rabusia drogowego. Nell została uliczną przekupką w ósmym roku życia, w pięć lat później awansowała, wzorem matki, do roli barmanki w burdeliku.
Gdy miała lat piętnaście, wpuszczono ją do pobliskiego teatru, jako sprzedawczynię pomarańczy, drogich wówczas w Anglii owoców. Nell potrafiła wykorzystać swą szansę życiową. Znając zalety swego biustu, obnażoną lewą pierś (proszę spojrzeć na rycinę) wykładała na tacę obok pomarańczy. Nie było mężczyzny, kawalera lub żonatego, który nie połakomił się na tak podaną pomarańczę. Wśród łakomczuchów znalazł się Charles Hart, czołowy aktor londyński. Nell została jego kochanką i, wkrótce potem, aktorką.
Według zapisków jej współczesnych (do wielbicieli zaliczała Samuela Pepysa, autora słynnych „Dzienników”, jak również potęgi Royal Navy, oraz dramaturga Johna Drydena) była śliczną dziewczyną: drobnej budowy, z delikatnymi dłońmi i stopami, kasztanowymi włosami i orzechowego koloru oczami. Wiedziała, że na scenie powinna pokazać piersi i uda, lecz nigdy – rozebrać się do końca. Nie nauczyła się pisać i czytać. Role trzeba było czytać jej na głos. Zapamiętywała słowa niemal natychmiast. Po aktorze była kochanką lorda Buckhursta, który miesiącami trzymał ją w swej wiejskiej posiadłości, aby tam się nią cieszyć.
Nigdy nie uważano jej za ladacznicę. Według jej własnych słów: „zawszem była kurwą jednego tylko chłopa naraz”. W wieku dziewiętnastu lat wpadła w oko królowi. Występując incognito, zaprosił ją po teatrze do podrzędnej knajpy na kolację. Karczmarz udawał, że nie wie, kogo gości, lecz rachunek za kolację wystawił iście monarszy. Wówczas okazało się, że król, przyzwyczajony do towarzystwa dworaków, nie miał przy sobie sakiewki. „Kiełbie we łbie! (oddsfish – ulubione odtąd zaklęcie króla) – wykrzyknęła mała Nell. – Nigdym jeszcze nie była w tak żebraczej kompanii!” Król się zakochał.
U boku Wesołego Monarchy
Karola II poddani przezywali Wesołym Monarchą. Jego katolicka żona, portugalska księżniczka Katarzyna de Braganza, bezsilnie patrzyła na zabawy z trzema oficjalnymi metresami oraz nieoficjalną ukochaną. Miał z nimi w sumie czternaścioro dzieci, w tym sześciu synów. Każdemu dał tytuł książęcy i odpowiednie apanaże. Parlament przyznał mu królewszczyzny, dające milion dwieście tysięcy funtów rocznego dochodu, lecz król do końca tonął w długach. Był czołowym reprezentantem radosnej i rozpustnej epoki Restauracji, epoki odreagowania purytańskiego ponuractwa Cromwella. Nell również była radosna i rozpustna. Lecz królowi pozostała wierna bezwarunkowo aż do śmierci.
Początkowo była zabawką do łóżka, lecz gdy w rok później urodziła pierwszego syna, Karol II zaczął traktować ją jak zaufaną przyjaciółkę. Urządził ją w eleganckim domu przy alei Pall Mall, wprowadził ją na zaplecze dworu. Nigdy nie mieszała się w sprawy państwowe, nigdy nie forowała u dworu żadnych faworytów na żadne stanowiska. Jej niezmiennym faworytem był jej król. Bolał ją jednak fakt, iż ze względu na pochodzenie nie mogła bywać oficjalnie „u dworu”, zaś syn ich pozostawał nieślubnym, nieusynowionym dzieckiem.
Gdy chłopczyk miał sześć lat, królewski ojciec odwiedził Nell w jej domu. Spytał o dziecko. Nell zawołała: „Chodź no tutaj, bękarcie bez nazwiska, twój własny ojciec chciałby ci wreszcie coś powiedzieć”. Wstrząśnięty tymi słowami król następnego dnia podpisał akt, nadający chłopcu dostojne, z normańskich czasów pochodzące, nazwisko Beauclerk, i ustanawiający go baronem Heddington, hrabią Burford, zaś wkrótce potem – księciem St. Albans.
W 1685 roku, w dniu trzydziestych piątych urodzin Nell, króla powaliła apopleksja. Nell pielęgnowała go aż do końca. Ostatnie słowa skierował do swego młodszego brata i następcy tronu, Jakuba: „Nie pozwól biednej Nell głodować”. Jakub obiecał i dotrzymał słowa. Po wstąpieniu na tron wyznaczył jej wspaniałą pensję w wysokości 1500 funtów szterlingów rocznie. Dla porównania, w tym samym czasie sekretarz stanu ds. marynarki wojennej, wspomniany Samuel Pepys, pobierał jedną trzecią tej sumy.
Nell niedługo się nią cieszyła. W dwa lata później i ją powalił atak apopleksji, jak nazywano wówczas wylew krwi do mózgu. Sparaliżowana, męczyła się przez osiem miesięcy. Zmarła w listopadzie 1687 roku. W kościele St. Martin in the Fields (u św. Marcina w Polu) zachował się jej grób. Londyńczycy do dziś składają na nim kwiaty.
Nasza łaźnia
Polubiłem słodką, małą Nell. Starałem się więc odnaleźć jej odpowiedniczkę w naszej historii. Polki też przecież bywały prześliczne i miłe, i też z łatwością ulegały (ulegają do dziś!) niezwykłej magii władzy. Zaś nasi królowie – ho, ho!
Miesiącami szperałem w książkach, pytałem specjalistów – profesor Marię Bogucką (pisała o roli kobiet w historii Polski) i profesora Antoniego Mączaka z Uniwersytetu Warszawskiego. Nie znalazłem polskiej Nell. Oni też nie znaleźli.
Najbliższa angielskiemu wzorcowi byłaby o dwa pokolenia młodsza Ania Duval, która do historii przeszła jako Anna Orzelska. Już, już miała znaleźć się w łóżku z Augustem Sasem (jego rodacy zwali go Der Starke – Mocny i to nie tylko dlatego, że łamał podkowy!), gdy wydało się, że była jego zapomnianą córką z Henryką Duval. To dla swej uwielbianej córki, a niedoszłej kochanki August wybudował Pałac Błękitny w warszawskim Ogrodzie Saskim. Tak więc Orzelska odpada.
August Sas miał kochanek legion. Najsłynniejszą z nich, bo rozsławioną przez Kraszewskiego, była oczywiście Anna Constanze, którą król uczynił hrabiną Cosel, potem wsadził do więzienia. Odpada pod każdym względem: była cudzoziemską metresą, mieszała się do rządów.
Jan Sobieski był typem męskiej Penelopy. Nawet spod Wiednia słał tęskne listy do Marysieńki. Zdarzało mu się jednak narzekać: wszyscy sobie używają – panowie wojewodowie i starostowie, i rotmistrze, tylko ja jeden usycham z wierności. Marysieńka odpada z naszej konkurencji, ponieważ była oficjalną żoną, raczej jadowicie ambitną niż słodką, i za bardzo mieszała w rządach.
Michał Korybut miał żonę z Habsburgów, lecz kobietami się nie interesował. W szkołach dzieci o tym nie uczą, więc i ja zamilczę.
Wazowie i wnioski
Jan Kazimierz, zanim włożył koronę, nosił kapelusz kardynalski i był autentycznie pobożny. U kardynałów tej epoki nie było to normą. Ożenił się z Marią Ludwiką, drugą wdową po starszym bracie Władysławie, nadal był pobożny i na tym koniec sensacji.
Z Władysława za to był dobry numer – najbliższy był on postaci Karola II. Rzeczpospolita długo spłacała po nim królewskie długi. Szwedzki dyplomata donosił do Sztokholmu, że polski monarcha mniej wydaje na urządzenie armii, niż na swoje rezydencje, najwięcej zaś rozrzuca na nierządnice. Była to złośliwa przesada, lecz zanotujmy dla porządku gniew króla, gdy Sejm zarzucił mu rozrzutność. Kronikarz zanotował jego okrzyk w obecności dworzan: „Niech to tak i będzie, żem ja te kilkakroć sto tysięcy kurwom moim rozdał!”.
Przez całe życie gonił za pieniądzem, bo musiał, i za ładnymi pannami, bo chciał. O pokolenie starszy od Karola II, on też zwierzał się dworzanom, że co noc musi mieć w pościeli niewiastę, najchętniej co noc inną. A miał już wszak pierwszą żonę, habsbursko-cesarską Cecylię Renatę. „Kochał się” przez jakiś czas równolegle w dwóch siostrach, pięknych mieszczkach grodzieńskich, które po solidnym wykorzystaniu kazał następnie wyswatać, dając każdej w posagu po starostwie. Szkoda, że nawet ich nazwisko się nie zachowało, ja przynajmniej nie znalazłem. Żadna z nich nie umywała się do Nell.
Swoją drogą w Polsce królewska nałożnica, aby zasłużyć na wdzięczną pamięć potomnych, powinna chyba być połączeniem postaci Maryli Wereszczakówny i Emilii Plater. Najlepiej byłoby, gdyby w czasie płomiennych przeżyć z monarchą poświęcała się dla ojczyzny. Może więc pani Maria Walewska? Ba, gdybyż to Napoleon chciał zostać polskimi królem! Ale nie chciał, więc pani Walewska też odpada.
Na tym więc koniec moich poszukiwań. Nie wolno mi zagłębiać się w tajniki królewskich sypialni wcześniejszego okresu, choć aż korci, aby opowiedzieć o legionie kochanek mądrego lecz tragicznego monarchy, Zygmunta Augusta, i o jego miłości do dwóch Barbar – Radziwiłłówny i Giżanki. Byłby to jednak gwałt na historii. Nawet wszak znacznie późniejszy Zygmunt Waza był z okresu całkiem nieprzystawalnego do angielskiej Restauracji, mimo iż zarówno on, jak i Jakub Stuart reprezentowali w swych krajach kontrreformację. Lecz jakże inne owoce wydała udana kontrreformacja u nas i nieudana u nich!
Porównywanie jabłek z pomarańczami?
Studiując losy nałożnic królewskich, a tym samym losy i sylwetki ich monarszych patronów, wystawiony byłem raz po raz na pokusę czynienia porównań. Przecież sylwetki angielskiego Karola II i naszego Władysława IV są podobne nie tylko w sensie rozbudzonego męskiego libido, lecz również jeśli chodzi o styl życia i rządów.
Obaj byli znakomitymi wojskowymi. Przewagi Władysława na koniu i w polu znane są każdemu pilnemu polskiemu maturzyście, choć dociekliwy historyk przypomina, że swe wczesne zwycięstwa Władysław zawdzięczał geniuszowi Jana Karola Chodkiewicza – hetman towarzyszył wszak swemu królewiczowi niczym cień. Karol przed wygnaniem z Anglii dzielnie stawał w polu, choć zdarzało mu się również umykać (miał dość nędzne wojsko). Poza jazdą konną uprawiał żeglarstwo. Obaj żyli w ciągłej walce politycznej: Władysław przeciwstawiał się ze zmiennym szczęściem sejmowi, Karol – na wygnaniu doradcom, po powrocie do kraju – swemu parlamentowi. Nawet pod względem ideologii byli sobie bliscy. Władysław był bardzo – jak na czas kontrreformacji – tolerancyjnym katolikiem, Karol – rządząc protestancką Anglią i będąc głową Kościoła anglikańskiego – był kryptokatolikiem, potajemnie uczestniczył w katolickiej mszy świętej. Na łożu śmierci wyspowiadał się i oficjalnie nawrócił na katolicyzm. W cztery lata później parlament zmusił jego katolickiego brata i następcę, Jakuba, do abdykacji, oddając koronę protestantowi Wilhelmowi Orańskiemu i jego angielskiej żonie Marii.
Anglia w tym okresie uwikłana była w trzy niepotrzebne wojny morskie z Holendrami, na morzu dowodzona przez miernoty i zarządzana przez skorumpowanych urzędników, jak Samuel Pepys, zaś na lądzie bita przez Francuzów, zdziesiątkowana przez epidemię dżumy, ze stolicą obróconą w popiół w wielkim pożarze roku 1666, z widmem wojny religijnej stale w tle. I otóż ta Anglia rosła mimo to w siłę i ludziom w niej żyło się dostatnio. Rzeczpospolita zaś, z wodzami miary Władysława Wazy, Chodkiewicza i Koniecpolskiego, później zaś Czarnieckiego i Sobieskiego, kończy tenże sam okres jako zrujnowany gospodarczo wasal Piotra Wielkiego. Jak możliwe są tak różne rezultaty dążeń narodów?
Uczeni wskazują na fatalne obyczaje polityczne – wolną elekcję królów, liberum veto, warcholstwo magnatów rozszarpujących sukno Rzeczypospolitej, wskazują na agresję rosnących w siłę sąsiadów Rzeczypospolitej. Wszystko to prawda, lecz można by też zaproponować przyczynę metafizyczną: inny Zeitgeist, inna hierarchia potrzeb wśród obywateli wolnej Rzeczypospolitej i wśród wyspiarzy, inaczej zdeterminowany (o herezjo!) kurs historii. Anglia owego okresu, rzeklibyśmy, skazana była na wielkość, która przyszła w następnym stuleciu. Rzeczpospolita, rzeklibyśmy, skazana już była na upadek, który przyszedł w następnym stuleciu.
Dziś Polska jest w całkiem odwrotnej sytuacji, choć większość ludzi nie zdaje sobie z tego sprawy: mimo kryzysu, bezrobocia, korupcji, głupoty jednych, fanatyzmu innych, Polska skazana jest ostatecznie na wysoki standard nowoczesnej Europy, idzie w tym kierunku i dojdzie. Ciąg wydarzeń przymusi nas do tego.
Bo czasem wszystko się udaje
Nell Gwyn zmarła 14 listopada 1687 roku. Prawdopodobnie nigdy nie słyszała o Sobieskim, nie była jej ta wiedza potrzebna. Na kilka dni przed śmiercią prosiła wikarego swej anglikańskiej parafii, Thomasa Tenisona, o powiedzenie paru dobrych słów nad jej trumną. Trapiła ją jednak obawa, czy aby wygłoszenie oracji pogrzebowej na cześć „królewskiej kurwy”, jak sama siebie nazywała, nie zaszkodzi k
arierze wikarego. Tenison przystał na jej prośbę. Wygłosił wspaniałą orację. W dziewięć lat później został arcy
biskupem Canterbury.