OPOZYCJA W OCZACH SB
Pogrzeb w stanie wojennym
FOT. (C) KRZYSZTOF FRYDRYCH / KARTA
JERZY JASTRZĘBOWSKI
Zespołowi udostępniającemu teczki osobowe Służby Bezpieczeństwa w Instytucie Pamięci Narodowej powiedziałem na wstępie, że nie szukam sensacji, nie obchodzą mnie nazwiska donosicieli, interesuje mnie psychologiczny aspekt rządów bezpieki – prześledzenie zmian w nastawieniu ścigającego do ściganego, zmian wizerunku ofiary w umyśle policjanta. Nieomalże mnie uściskali. Mieli przejścia z poprzednimi interesantami, którym nie byli w stanie wytłumaczyć, że IPN nie jest odpowiedzialny za stan zachowania ubeckiej dokumentacji sprzed lat.
W ciągu wieloletnich tańców z SB musiała powstać całkiem pokaźna dokumentacja, lecz całości nie poznam już nigdy, ponieważ protokół datowany 13 lutego 1989 r. mówi o komisyjnym zniszczeniu 112 dokumentów „z uwagi na nieprzydatność operacyjną”, zaś meldunek nr 44 („tajne specjalnego znaczenia”), datowany 28 lutego tego samego roku, potwierdza zakończenie prowadzenia kwestionariusza ewidencyjnego kryptonim „Handlowiec”, nr ewidencyjny WAO 44896.
Trzy tomy i teczka
Tak więc w IPN odnalazłem tylko trzy tomy meldunków i teczkę – kwestionariusz osadzonego w Centralnym Areszcie Śledczym MSW w Warszawie. Zachowała się jednak wystarczająca część dokumentów z okresu wczesnej „Solidarności” i podziemia (1981 – 1987), aby prześledzić prześladowców i ich zmieniające się nastawienie do nietypowego wroga – od początkowej ignorancji, do bardziej fachowych, lecz nietrafnych rozpracowań „figuranta”, aż po uściślenia dokonywane dla dyrektora Departamentu II (kontrwywiad) MSW. Z całości wypływa nauka znana już w starożytności, iż policjant wie tyle, ile mu ludzie powiedzą.
Pierwszy meldunek w tej sekwencji sporządzony został dla centrali przez szeregowego łapsa na podstawie rozmowy z TW. Ów nie tak bardzo tajny współpracownik był, jak pamiętam, działaczem Stowarzyszenia Patriotycznego „Grunwald” w moim miejscu pracy – Polskim Radiu:
„Jastrzębowski Jerzy, syn Zbigniewa i Maryli z domu Bretschnajder, ur. w Warszawie, obywatel polski pochodzenia żydowskiego, pochodzi z zamożnej rodziny i ma znaczny majątek. W środowisku uchodzi za człowieka posiadającego głowę do interesów. W okresie, gdy srebro miało drożeć, J.J. nagminnie go kupował. Chodzi ubrany skromnie i nie afiszuje swego bogactwa”. Następuje charakterystyka osobowości. Z żalem stwierdza się w niej, że osobnik jest zamknięty w sobie, konsekwentny w działaniu i nie ma skłonności do nadużywania alkoholu.
Kolejny meldunek, adresowany 4 lipca 1981 r. do dyrektora Departamentu II MSW („materiał tajny specjalnego znaczenia, uzyskany drogą operacyjną”), jest spisanym z taśmy dzień wcześniej przemówieniem J.J. na I Walnym Zebraniu Delegatów NSZZ „Solidarność” Regionu Mazowsze. Analiza treści przemówienia kończy się konkluzją: „Materiały pozwalają stwierdzić, że jest to osoba negatywnie nastawiona do organów i do rzeczywistości”.
Od chwili wyboru na członka Komisji Krajowej NSZZ „S” w pierwszym tygodniu października 1981 r. moje sprawy przyspieszają biegu. 13 października 1981 r. naczelnik Wydziału XIII Departamentu II MSW w trybie pilnym przejmuje całość akt pod kontrolę kontrwywiadu. 22 października pismo „tajne specjalnego znaczenia”, nr ewidencyjny 44896, wnioskuje o wszczęcie sprawy operacyjnej o kryptonimie „Handlowiec”: „Posiadamy wiarygodne informacje agenturalne, że figurant utrzymuje ścisłe kontakty z opozycją polityczną oraz wrogimi Polsce przedstawicielami krajów kapitalistycznych (…)”. W uwagach przełożonego naczelnik Wydziału XIII pisze: „W terminie do dnia 10.11.81 r. przedstawić plan rozpracowania”. 9 grudnia podpisany zostaje wniosek o aresztowanie z jednozdaniowym uzasadnieniem: „Prowadzi działalność skierowaną przeciwko organom władzy państwowej w celu obalenia ustroju PRL”. (Chodziło o ówczesne starania o dopuszczenie NSZZ „S” do państwowych – innych wszak nie było – programów radia i telewizji – J. J.)
Podziemne tańce
Energiczny opór rodziny o północy z 12 na 13 grudnia 1981 roku dał mi czas na ucieczkę. Według notatki służbowej inspektora Wydz. I Dep. II MSW z 13 grudnia („tajne, egz. pojedynczy, dot. internowania Jerzego Michała Jastrzębowskiego”): „Gospodarze obudzeni prowadzili dialog przez okratowane okno, odmawiając otworzenia drzwi wejściowych, pomimo że żądał tego umundurowany funkcjonariusz MO”. Według relacji rodzinnej trzema samochodami przyjechało nocnych rycerzy jedenastu, siedmiu z nich próbowało wejść, jeden nawet wyciągnął służbowy pistolet, lecz nie zdecydowali się w porę rąbać drzwi, i do czasu, gdy mój brat odryglował zasuwy, ja już byłem daleko. Dało mi to szesnaście miesięcy na ciekawą działalność, początkowo w kontakcie z Zosią i Zbyszkiem Romaszewskimi w okresie zakładania przez nich warszawskiego Radia Solidarność, zaś po ich aresztowaniu – na wskrzeszanie radia. Ocierałem się o pracowników bezpieki parokrotnie, lecz zawsze udawało się w porę odskoczyć.
Notatka inspektora Wydz. XIII Dep. II MSW na podstawie telefonu z Wydziału V KSMO (Komendy Stołecznej Milicji), datowana 20 marca 1982 r., informuje: „Będący na jego kontakcie tajny współpracownik w dn. 23.03.1982 r. o godz. 10:00 zamierza spotkać się z Jerzym Jastrębowskim. (…) Z uzyskanych informacji od tow. (nazwisko zaczernione) wynika, iż Jastrębowski posiada bezpośredni kontakt z poszukiwanym przez nasze służby Zbigniewem Bujakiem”. Pamiętam cię doskonale, kochasiu, twoje rozbiegane oczęta i przymilny uśmiech, z którym pokazywałeś mi zdjęcia Bujaka, aby się uwiarygodnić. Ofiarowałeś mi klucze do rzekomo całkiem bezpiecznego mieszkania na Powiślu. Śmierdziało od ciebie tajniakiem na odległość. Raz tylko wpadłem do twego służbowego mieszkanka, gdy potrzeba przyłapała mnie w pobliżu. Ulżyłem sobie, stękając z sedesu do mikrofonów pod tynkiem.
Innym razem zagrożenie było poważne. Notatka służbowa z 30 lipca 1982 r.: „7.06.1982 r. działacz (zaczernione nazwisko pracownika Huty Warszawa) udał się na adres ul. Królowej Marysieńki 33 parter, gdzie spotkał się z J. Jastrzębowskim i Z. Romaszewskim. (…). 2.06. Jastrzębowski przebywał w lokalu ul. Marysieńki 33”.
Pod powyższym adresem, w mieszkaniu Krzysztofa i Krystyny Święcickich, odbywały się nasze zebrania robocze, w sąsiednim zaś budynku mieściło się najtajniejsze spośród kilku prywatnych mieszkań, którymi dysponowałem w Wilanowie, Sadach Żoliborskich, Starym Mieście, Targówku – wszystkie udostępnione nieodpłatnie przez rodziny przyjaciół. Mówiono mi, że mieszkanie Aleksandra Kwaśniewskiego było w bloku URM o 200 m od mojego. Ponieważ donosicieli w naszym zespole nie było, wiem o tym na pewno, widocznie współpracownik z MRKS przywlókł za sobą „ogon”. Na szczęście latem zarządziłem przerwę w spotkaniach i ślad im ostygł – nic z cytowanej notatki nie wynikło.
Niepowodzenia w tej i podobnych akcjach doprowadziły do przewartościowań: w kolejnych ocenach moich prześladowców przestaję być Żydem, staję się wrogiem „czystym rasowo”, znikają też komiczne wzmianki o handlu „srebrem i kruszcami”, wynikające z tego, iż ongiś bawiłem się numizmatyką. Stare monety bywały srebrne. Pojawia się nowy rys charakteru: „inteligentny i kulturalny, lecz umie być również zasadniczy, twardy i bezwzględny”. Wreszcie i to się zmienia.
24 stycznia 1983 r. rozpoczął się proces Radia Solidarność. Czołowy ówcześnie esbek generał B. Stachura chwalił się w mediach, iż Radio S przestało istnieć w momencie aresztowania Romaszewskich. Tegoż wieczoru weszliśmy na antenę ponownie. W aktach zachował się transkrypt audycji z nasłuchu. Po oddaniu hołdu Romaszewskim i ich aresztowanym współpracownikom naśmiewam się w nim ze Stachury. 26 stycznia do dyrektora Departamentu II MSW wpływa jednozdaniowa notatka służbowa („tajne, egz. pojedynczy”): „Z wiarygodnego źródła uzyskano informację, że szefem tzw. Radia ÇSolidarnośćČ jest Jerzy Jastrzębowski, były działacz ÇSolidarnościČ RTV”.
Po blisko pięciu miesiącach – dowiedzieli się.
Pogrzeb
Z notatki służbowej inspektora Wydz. XII Dep. II MSW (nazwisko zaczernione): „Z informacji z-cy komendanta KDMO Warszawa Ochota: w ostatnim okresie czasu matka w/wym. Jastrzębowskiego zmarła, pozostawiając w spatku…”.
12 marca 1983 r. moja matka zmarła w szpitalu przy ul. Barskiej. Pogrzeb był ściśle prywatny, mój brat Wojciech nie dał nawet nekrologu do gazet. Żałobników na warszawskich Powązkach miała być czwórka: mój brat, żona oraz para przyjaciół – Wojciech i Hanka Kochlewscy (Wojtek od lat pomagał Romaszewskim, zapewnił też pomoc logistyczną przy pierwszej audycji Radia S w kwietniu 1982 r. – to z dachu nad ich mieszkaniem w bloku przy rogu ul. Grójeckiej i Niemcewicza poszła w świat audycja, po której całe kwartały migotały światłami w oknach na znak, że słyszą, co się do nich mówi). Przed pogrzebem dwaj Wojtkowie, doświadczeni w tych sprawach, objechali cmentarz: przed bramą Honoraty – jeden samochód z kierowcą, przed bramą IV, gdzie grób rodzinny – dwa samochody, brama V, zwykle zamknięta, tego dnia była otwarta i też pilnowana. Opodal kościoła św. Karola Boromeusza Cyganka w kolorowej chuście. Cyganka na cmentarzu Powązkowskim! W tylnych ławkach kościoła dyżurowało parę zamyślonych postaci.
Gdy spod kościoła ruszył biedny kondukt, spomiędzy grobów wyroili się obcy żałobnicy: jeden szereg szedł wzdłuż muru cmentarnego, drugi wychynął zza katakumb po przeciwległej stronie. Jeden z Wojtków naliczył ich jedenastu, drugi tylko ośmiu, lecz w odległości widział jeszcze jedną grupkę mężczyzn. Kondukt dochodził już do otwartego grobu, gdy jeden z obcych żałobników – nie widząc mnie wśród rodziny – nie wytrzymał, podszedł i pochylił się nad trumienną klepsydrą z nazwiskiem: może to jakiś inny pogrzeb? Brat zapamiętał: na rękawie jesionki z wielbłądziej wełny żałobna opaska. Był to podpułkownik Trafalski z pionu śledczego MSW. Według zachowanych dokumentów cztery tygodnie później nadzorował on kolejną rewizję w naszym mieszkaniu przy ul. Filtrowej. Półtora roku później, już w randze pułkownika, mianowany przez gen. Czesława Kiszczaka głównym dochodzeniowym w sprawie mordu na ks. Jerzym Popiełuszce, zginął w wypadku drogowym pod Radomiem.
Operacja „Pogrzeb” nie udała się i ani słowa o niej w zachowanych dokumentach. Nie pasowała do obrazu sukcesów. Wyczyszczono. Są natomiast dokumenty świadczące o żywym zainteresowaniu w tym czasie audycjami Radia S ze strony kierownictwa MSW. „Wykaz audycji tzw. Radia ÇSolidarnośćČ wyemitowanych w Warszawie w paśmie UKF od 12 kwietnia 1982 r. do 30 kwietnia 1983 r.” sporządzony został na polecenie tow. płk. mgr. Hipolita Starszaka, ówczesnego dyrektora Biura Śledczego MSW, i udostępniony „do wglądu płk. Zbigniewa Pudysza”. Wśród audycji owa nadana 31 marca, dwa tygodnie po pogrzebie mojej matki. Oto esbecki transkrypt dźwięku z podsłuchu radiowego:
„Jutro o godzinie 10 na cmentarzu komunalnym w Warszawie odbędzie się pogrzeb generała armii Wojciecha Jaruzelskiego. Kompania honorowa zmarłego dyktatora odda ostatni wystrzał. Tak skona WRON-a”. (Takty marsza żałobnego Chopina). „Usłyszeli państwo audycję primaaprilisową Radia ÇSolidarnośćČ. A teraz mówmy serio: dziś w godzinach rannych nadaliśmy po raz pierwszy krótką audycję z terenu Centrali MSW przy ulicy Rakowieckiej. Sprawdziliśmy: była dobrze słyszalna. Reakcję w ministerstwie mogą sobie państwo wyobrazić”. Następnie naśmiewam się z optymizmu generała Stachury, który pół roku wcześniej raportował o śmierci Radia Solidarność.
Na Rakowieckiej meldunki i telefonogramy musiały płynąć z gabinetu do gabinetu. Ani jeden nie zachował się w udostępnionej mi dokumentacji. Zachowała się natomiast obszerna notatka z operacji „Aresztowanie wroga ludu” (przynajmniej tak wyobrażam sobie możliwą ksywę owej akcji). I ta operacja była nieudana, wprowadzała bowiem śledztwo na ślepy tor, lecz oni wówczas o tym nie wiedzieli. Gdy 14 kwietnia 1983 r. na podwórku bloku przy ul. Smoczej 26 dwóch radośnie podnieconych bezpieczniaków upychało mnie na tylnym siedzeniu białego fiata 125p i gdy kątem oka zobaczyłem, iż z klatki schodowej inni esbecy sprowadzają mojego ówczesnego zastępcę, śp. Czesława Dyganta, zacząłem chichotać. Jeden z nich nie wytrzymał i wbrew regulaminowi spytał: „A wam tak wesoło, bo posiedzicie sobie teraz na Rakowieckiej?” Potaknąłem.
Odsiadka
Dokumentacja więzienna jest obfita, na ogół proceduralna i mało ciekawa. Są jednak kwiatuszki. Na przykład notatka służbowa sporządzona 20 maja 1983 r. przez st. inspektora Wydziału VI Dep. II MSW: „Z przeprowadzonej rozmowy z oficerami śledczymi wynika, iż figurant odmawia wyjaśnień na zadawane mu pytania. Tę linię postępowania kontynuuje od momentu zatrzymania”. Podpis zaczerniony.
Pamiętam tę scenę. Po kolejnym nieudanym przesłuchaniu śledczy wyrzucił mnie ze swego pokoju do tak zwanej śluzy, skąd strażnik więzienny, czyli klawisz, miał mnie odebrać i odprowadzić do celi. Śledczy był tak wściekły, że nie zauważył, iż za mocno trzaśnięte drzwi uchyliły się, ja zaś przylgnąłem do framugi, czekając na spóźniającego się klawisza. Usłyszałem dźwięk otwieranych drzwi do pokoju przesłuchań, szurnięcie krzesła przez podrywającego się śledczego i drugi głos: „No i jak, puszcza farbę? Mówi coś?” I odpowiedź: „Melduję, że nie, towarzyszu majorze. Zatrzasnął się skurwysyn jak kasa pancerna”.
Czyż to nie piękny komplement z ust esbeka? Odpłacę się podobnym.
Całość śledztwa w mojej sprawie nadzorował major Jerzy Kucharenko. Awansowany później przez Krzysztofa Kozłowskiego do stopnia pułkownika, w latach 90. był bodajże szefem Wydziału Śledczego UOP. Spośród czeredy esbeków, z którymi los kazał mi się w życiu zetknąć (byli wśród nich ludzie bystrzy, były też postaci komiczne w swej zapamiętałej głupocie), Kucharenko był jedynym prawdziwie inteligentnym funkcjonariuszem, i dlatego go wymieniam. Sporo czasu spędziliśmy, milcząc po przeciwległych stronach biurka w pokoju przesłuchań w MSW. On wiedział już, że mu na żadne pytanie nie odpowiem i niczego nie podpiszę, lecz był też jedynym, w którego oczach widziałem zwątpienie: coś mu w tym śledztwie od początku nie grało i on próbował zgadnąć, czego brakowało. Nie zgadł, bo nie był jasnowidzem, i ja mu również dziś nie powiem.
30 kwietnia Radio Solidarność nadało naszą kolejną audycję. Owego dnia już od dwóch tygodni przebywałem w celi 23 w dawnym carskim pawilonie Centralnego Aresztu Śledczego MSW w towarzystwie dwóch miłych, lecz całkiem oczywistych kapusiów. Zaledwie jedna z ich codziennych relacji dla oficerów śledczych zachowała się w aktach i jest ona tak komiczna, iż dla odprężenia zacytuję z niej wyjątek: „Jastrzębowski po wejściu do celi mówił, że już dwa dni wcześniej wiedział o mającym się odbyć spotkaniu Wałęsy z Bujakiem. Gdy zeszła rozmowa na temat ukrywania się Bujaka, to Jastrzębowski, nie wiem czy celowo czy nieświadomie, wymienił miejscowość raz Wierzchowo, raz Wejcherowo. Jak mówił, do chwili jego aresztowania brał czynny udział w pomocy internowanym. Spotykał się często z członkami ÇSolidarnościČ, ale nie w swoim mieszkaniu, a w mieszkaniu w tym samym bloku u sąsiadów. Jak mówił, dzień przed aresztowaniem przyniósł do domu dwie torebki ulotek i pism, i na wierzchu te zaklejone torebki miały nasypany ryż i cukier, aby zasłonić zawartość, co znajduje się w środku”. I tak dalej, jeszcze na całą stronę. Każde z powyższych stwierdzeń było bzdurne – kapuś po prostu wiedział, czym może podniecić śledczych, zależało mu zaś na dobrej paczce żywnościowej. Lecz któryś ze śledczych, wiedziony litością, powinien był choćby napomknąć, iż „osadzony figurant” nie mieszkał w bloku. Jako że policja wie tyle, ile jej ludzie powiedzą, trudno się dziwić, iż śledztwo przebiegało kulawo.
Moją sprawę objęła amnestia z 21 lipca 1983 r. Wypuścili osiem dni później.
Sprawa w archiwum
Notatka służbowa „dot. byłego członka KK NSZZ ÇSČ”, podpisana 13 września 1983 r. przez dyrektora Departamentu II MSW, konkluduje: „Biorąc pod uwagę dotychczasową postawę J.J., brak przesłanek na jakąkolwiek zmianę w postępowaniu oraz w stosunku do naszej rzeczywistości, nie stawiam przeszkód w wyrażeniu zgody na jego wyjazd wraz z rodziną za granicę”. Czyli gdybym wyraził skruchę, to przeszkody by stawiał. Ba, ale to rodzina chciała wyjechać na emigrację, ja zaś chciałem wyjechać na paszporcie turystycznym, aby móc wrócić. Po długich podchodach i pomocy osób serdecznie w to zaangażowanych (ponownie serdecznie dziękuję!), udało się. Byłby to materiał na osobne wspomnienie, którego nigdy nie napiszę. MSW bardzo chciało pozbyć się wroga ludu.
Po półtorarocznym pobycie w Kanadzie wróg wraca, niczym nieznośna wańka-wstańka. Na lotnisku mój przyjazd przegapili. Powstała komiczna korespondencja między Departamentem II MSW i Stołecznym Urzędem Spraw Wewnętrznych, który alarmował centralę, że nie wie, gdzie zapodział się im „figurant”. Zatrzymali mnie przypadkiem dwa miesiące później. Ucieszyli się i odwieźli do Komendy Stołecznej MO w Pałacu Mostowskich.
Było to pod koniec kwietnia, wkrótce po tym, jak Czarnobyl nam odpalił za wschodnią granicą. Dwie godziny czekałem pod strażą, aż ktoś znalazł wreszcie moją teczkę. Przyszedł oficer kontrwywiadu o służbowym nazwisku „porucznik Janik” i z miejsca zaproponował współpracę. Ja na to, że z przyjemnością, mogę współpracować, ale tylko z polskimi służbami. On ze zdziwieniem: – A kogóż innego ja reprezentuję?
– Sowiecki wywiad.
Zabrali pasek, sznurowadła i okulary, wrzucili na dno milicyjnego dołka przy ul. Opaczewskiej. 49 godzin w całkowitej ciemności, bo nawet żarówkę pod sufitem wykręcili.
Szukam notatki z owej rozmowy, przecież każda próba werbunku kończyła się notatką. Znajduję krótką wzmiankę w piśmie informacyjnym Biura Studiów SB MSW z 2 września: „30 kwietnia został zatrzymany w mieszkaniu Marcina Przybyłowicza (figuranta Wydz. II Dep. III MSW, podejrzanego o pełnienie funkcji przewodniczącego komisji organizującej niezależny pochód 1-majowy) i przewieziony do SUSW. W trakcie przeprowadzonej z nim rozmowy operacyjnej odmówił składania jakichkolwiek wyjaśnień”. Krótko, węzłowato. Lecz chwileczkę, jest jeszcze jedna karta z inną datą i dokładną charakterystyką cholernego figuranta, poniżej zaś dopisek: „Wyraził żal i chęć podtrzymania współpracy, lecz z uwagi na brak przydatności operacyjnej z punktu widzenia naszego Wydziału sprawę odłożono do archiwum”.
Brak przydatności operacyjnej? He, he…
Epilog
15 lipca 1986 r. pada jednak nowy wniosek o założenie kwestionariusza ewidencyjnego, albowiem: „11 lipca Wydział III-2 SUSW przejął z Wydziału VI Dep. II MSW sprawę operacyjnego rozpracowania kryptonim ÇHandlowiecČ WAO-44896: J.J., syn Zbigniewa i Maryli z d. Bretschnajder, ur. w Warszawie, obywatel polski pochodzenia żydowskiego…” Chryste Panie, znów ten stary kwestionariusz, znów przez jakiś czas będę dyżurnym Żydem. Dalsze uzasadnienie wniosku: „Figurant w latach 1980 – 1981 utrzymywał liczne kontakty z KOR i KPN. W trakcie działalności podziemnej J.J. był członkiem RKW Mazowsze, a następnie TKK, miał łączność z niemal wszystkimi przywódcami podziemnej ÇSolidarnościČ”.
Drogi Czytelniku, przyjmij zapewnienie: każde z powyższych stwierdzeń było nieprawdziwe w części lub całości. Oni byli niekompetentni!
W związku jednak z uzasadnieniem jak wyżej, od naczelnika Wydziału I Biura Studiów SB MSW wychodzi do centrali prośba o pilne dostarczenie „charakterystyk operacyjno-politycznych niżej podanych osób: – Romaszewskiego Zbigniewa, – Jastrzębowskiego Jerzego”. W odpowiedzi naczelnik Wydziału VI Dep. II MSW informuje, że „Z. Romaszewski pozostaje w zainteresowaniu Wydziału IX Dep. III MSW”. Natomiast Jastrzębowski Jerzy pozostaje w zainteresowaniu ww. Wydziału Dep. II: on nie tylko jątrzył i obalał, lecz „po aresztowaniu Zb. i I. Romaszewskich przejął kierowanie całym odcinkiem w swoje ręce i, przyjmując ps. Leszek, w szybkim tempie doprowadził do wznowienia emisji Radia ÇSČ na terenie Warszawy”.
Do tego stopnia? Towarzyszu były Naczelniku: po latach dziękuję za wyróżnienie – były „Leszek”.
Wnioski
Wiem, że ubowcy niegdyś torturowali i mordowali. W nowszych czasach też padały ofiary: Staszek Pyjas, księża Kotlarz, Popiełuszko, Niedzielak, inne niewyjaśnione przypadki. Za „Solidarności” działaczy wyższego szczebla z reguły nie bito (choć Władek Frasyniuk wyniósł makabryczne doświadczenie z więzienia w Barczewie). Bito do szczebla średniego. Mnie to ominęło. Za odmowę współpracy nie dawali mi niegdyś paszportu przez dziesięć lat (w aktach pozostały pełne niechęci wzmianki o tej sprawie), za podziemie posadzili na ul. Rakowieckiej, po niespełna czterech miesiącach wypuścili z amnestii. Ot i wszystko. Umieli grozić i szkodzić, lecz ostatecznie czegóż dokonali?
W mojej opinii, a przypuszczam, że jest to opinia mniejszości, z chwilą gdy ludzie przestali się bać, MSW i Służba Bezpieczeństwa stały się gigantyczną fabryką makulatury i kurzu, na którą poszły miliardy złotych i dolarów. W aktach zachowały się spisane z podsłuchu teksty 44 rozmów telefonicznych wraz z danymi personalnymi, stanem rodzinnym, wyjazdami za granicę itp. wszystkich moich rozmówców. Mimo zaczernionych nazwisk nie miałem trudności w rozpoznaniu m.in. Krzysztofa Kozłowskiego i Jerzego Zdrady z Krakowa, profesorów Stefana Kieniewicza i Tadeusza Łepkowskiego z Warszawy. Wartość tych podsłuchów była zerowa. Wszelkie dyskretne rozmowy przeprowadzałem zawsze osobiście, zawsze w warunkach uniemożliwiających podsłuch. Są na to sposoby. Aby uzmysłowić czytelnikowi marnotrawstwo nakładu pracy podsłuchowej, podaję przykład: 18 lipca 1987 r. umawiałem się z przyjaciółmi – Marcinem Przybyłowiczem i Anatolem Lawiną – na wyjazd na zieloną trawkę do Złotokłosa pod Warszawą. Sierżant Zenek (tak nazywaliśmy techników z podsłuchu) zanotował: „J.J. umawia się z w/wym. na spotkanie i wyjazd poza Warszawę”. Groźnie to brzmiało i fachowo, prawda?
Mieli pilnować wszystkich, nie upilnowali niczego. Ostatecznie „zbrojne ramię partii” PZPR nie obroniło. Na szczęście represjami zmobilizowało do walki setki, wreszcie tysiące zwykłych ludzi, którym szło nie o pieniądze lub stołki: mieli na pieńku z reżimem. –