Antescriptum: Autor poniższego studium biedzi się nad problemem końca wieku XX, wyrażając w pewnym miejscu obawę, że dopiero za lat, być może, pięćdziesiąt będzie wiadomy właściwy koniec tego ciężkiego lecz i radosnego dla Polaków okresu. Autor pisze tekst latem 1987 i nie wie – nie jest jasnowidzem! – że ów wiek właśnie ma się ku końcowi. Przełom polityczny w Polsce w czerwcu 1989, zburzenie muru berlińskiego, oraz rozpad ZSSR w dwa lata później to już podzwonne „stulecia” bardzo krótkiego, bo zaledwie 75-80-letniego.
KIEDY ZACZĄŁ SIĘ NASZ WIEK XX ?
JERZY JASTRZĘBOWSKI
Niewielu czytelników będzie zaskoczonych tym tytułem. Większość ludzi, otarłszy się choć raz o dociekania historyczne, intuicyjnie zdaje sobie sprawę z tego, że stulecia kalendarzowe nie pokrywają się z okresami historycznymi potocznie utożsamianymi z kolejnymi wiekami. Historyczna periodyzacja stuleci (terminu „stulecie” używać będziemy przemiennie z terminem „wiek”) koncentruje się na ewolucji struktur politycznych, społecznych i gospodarczych oraz na ciągach wydarzeń, układających się – mniej lub bardziej klarownie – w procesy rozwojowe, a rozpoczynających się i kończących wydarzeniami przełomowymi, w trakcie których demonstruje się nowa jakość historii.
Właściwie każdy podział dziejów na okresy jest pojęciem jak najbardziej umownym.
„Nowa jakość” demonstruje się w różnym czasie w różnych krajach, a nawet w różnych gałęziach badań historycznych dotyczących jednego kraju. Tak więc periodyzacja historii stosunków międzynarodowych w wielu przypadkach będzie się różnić (czasem zasadniczo różnić) od ogólnej periodyzacji dziejów poszczególnych krajów. Tak samo podział na okresy w historii politycznej często odbiega od podziałów przyjętych w historii gospodarczej, historii ustroju, wojskowości, literatury czy sztuki danego kraju.
A pozornie sprawa wydawałaby się czasem tak prosta! Początku wieku XX – nie w kalendarzowym, lecz w historycznym oraz w potocznym rozumieniu tego terminu – zwykło się upatrywać w latach 1914-1918 lub 1914-1921. Podobnie dla niemal całej Europy (z wyłączeniem, być może, terenów państwa ottomańskiego) wiek XIX przyjęło się rozpoczynać wraz z zakończeniem kongresu wiedeńskiego w 1815 roku, a kończyć go wybuchem I wojny światowej. W historii nie tylko Francji, lecz i dużej części Europy Zachodniej, wiek XVIII w sposób oczywisty kończy się wraz z wybuchem Rewolucji Francuskiej w 1789 roku; w historii Polski wydawałoby się naturalne i naukowo niekwestionowane umieszczenie końca owego stulecia pod datą 1795 roku. Najdłuższe w historii stulecie XVI rozpoczęło się dla Europejczyków niewątpliwie wylądowaniem Krzysztofa Kolumba na zachodniej półkuli w 1492 roku, a zakończyło się albo wybuch-em serii wojen („wojna trzydziestoletnia”) w 1618 r., albo rewolucją Olivera Cromwella (bunt parlamentu) w Anglii w roku 1640. Tę drugą datę wspiera rozpad unii hiszpańsko-portugalskiej (kres mocarstwowości Hiszpanii) w tymże samym roku.
Jak zwykle w nauce, to, co kusząco łatwe, może nie wytrzymać próby czasu; to, co wytrzymuje próbę czasu, bywa początkowo słabo widoczne.
W początkach lat pięćdziesiątych polscy historycy-marksiści ruszyli do ataku przeciw dynastycznym i państwowo-prawnym kryteriom periodyzacji dziejów. Przyjęty przez nich wówczas podział przetrwał lata. Zasadzał się on na zupełnie nowych kryteriach, według których nakazano dzielić okresy historyczne. Historiografia tradycyjna (przez marksistów zwana burżuazyjną) kładła nacisk na kryteria dynastyczne – stąd Polska Piastów, Polska Jagiellonów, Polska królów elekcyjnych, okres porozbiorowy. Inteligentni lecz złośliwi twierdzą, że niektóre podziały wymuszał po prostu introligator. Dla marksistów naczelnym kryterium były zmiany w formacjach społeczno-gospodarczych, których odbiciem miały być zmiany polityczne. Stąd przyjęta przez wiele lat w nauce historii w PRL periodyzacja, dzieląca okres nowożytny w dziejach Polski następująco: 1576-1648, 1648-1764, 1764-1864. Innymi słowy: „rozkwit gospodarki folwarcznej”, „rozkład feudalizmu”, początki kapitalizmu do uwłaszczenia chłopów”. W takim ujęciu nawet finis Poloniae, rok 1795, pomijany był jako data w zasadzie tylko symboliczna.
Przyszedł rok 1956 i wahadło polskiej historiografii wychyliło się w przeciwną stronę: wiek XVIII ponownie kończył się pod datą 1795 r. I wówczas włączył się do sporu – a trzeba wiedzieć, że historycy uwielbiają spierać się o periodyzację dziejów – Stefan Kie-niewicz, stając w pewnym sensie w obronie bardziej wyważonego podejścia markistow- skiego1). Kieniewicz przyznał, że rozumie emocjonalną reakcję przeciw natrętnemu po- mijaniu aspektu aspektu państwowego, niepodległościowego, w periodyzacji typu 1764-1864. Jednocześnie jednak wywiódł krytykom, iż rok 1795, jakkolwiek bardzo ważny w historii państwa i prawa, stanowił cezurę zaledwie symboliczną, Polska bowiem traciła była swą niepodległość przez parę pokoleń. Duża część Polaków była już wszak „okuta w powiciu”, przychodząc na świat po roku 1772, o suwerennej Rzeczypospolitej trudno było mówić od Sejmu Niemego w 1717 roku, zaś niepodległość państwa była zagrożona już w drugiej połowie XVII wieku.
Podsumowując te wstępne rozważania podkreślmy ponownie, że właściwie każdy podział dziejów na okresy jest podziałem umownym, tym bardziej, że tak różne są kryteria dla periodyzacji historii politycznej, gospodarczej, historii wojskowości, itp. Mówiąc najogólniej, periodyzacja może stanowić dla badacza problem ściśle historyczny, może być związana ze zjawiskami gospodarczymi danego obszaru, a wreszcie – o czym poniżej – może traktować o najszerzej pojętych procesach zmian cywilizacyjnych.
Historycy przyszłych pokoleń mogą mieć nie lada problem z ustaleniem ram czasowych okresu zwanego potocznie wiekiem XX w dziejach Polski. Przypomnijmy, że koncentrujemy się na ewolucji struktur i na ciągu wydarzeń układających się w proces historyczny, a rozpoczynających się i kończących się wydarzeniami przełomowymi, w trakcie których demonstruje się nowa jakość historii. Zwyczajowo, jak wspomnieliśmy, przyjęło się uważać rok 1918 (lub szerzej, lata 1914-1921) za datę przełomu w nasz wiek XX. Lecz co może ujrzeć polski historyk za lat, powiedzmy, pięćdziesiąt, gdy spojrzy wstecz starając się na nowo uściślić daty graniczne w najnowszych dziejach Polski? Rozważania zatrącające o futurologię niewiele mają wspólnego z nauką historii, więc może właściwiej będzie ograniczyć się do pytań, nieodparcie nasuwających się od pewnego czasu.
Czy z perspektywy przyszłych pokoleń lata 1918-1939 stanowić będą jedynie pewne intermezzo w dziejach Polski, pewien szczególny pomost do właściwego wieku XX, podobnie jak okres napoleoński w historii naszego kraju był jedynie pomostem do wieku
XIX? Czy – ze ściśle określonego punktu widzenia – Druga Rzeczpospolita była anomalią historyczną – {—-} [Ustawa z dnia 31.VII.81 r., O kontroli publikacji i widowisk, art. 2, pkt. 3 (Dz. U. Nr 20, poz. 99, zm.: 1983 Dz. U. Nr 44, poz. 204)]. Czy nie daje do myślenia fakt, że układ wersalski załamał się po zaledwie dwudziestu latach, podczas gdy następstwa porozumienia z 1945 r. (tego rzekomego prowizorium, tak przemyślnie wkomponowanego w realia dogasającej Europy) przetrwały nienaruszone już dwukrotnie dłużej? Czy wobec tego jest wykluczone, iż historycy przyszłych pokoleń – jeśli proces historyczny nadal będzie postępować w dotychczasowym kierunku – będą datować początek wieku XX w historii Polski na lata 1944-45?
Jeśliby tak być miało, to w ciągu ponad czterdziestu lat od domniemanego początku tego historycznego stulecia Polska pokonała szmat drogi w procesie historycznym. Odby-wała tę drogę po linii spiralnej: {—-}[Ustawa z dnia 31.VII.81 r., O kontroli publikacji i widowisk, art. 2, pkt. 6, (Dz. U. Nr 20, poz. 99, zm.: 1983 Dz. U. Nr 44, poz 204)].
Wybitny historyk gospodarczy streszcza swój pogląd na cykliczność procesu rozwojo- wego w Polsce po II wojnie światowej w sposób następujący: od roku 1945 do 1980 miały miejsce trzy pełne cykle rozwojowe, z których każdy składał sięz czterech faz. Były to: 1. Faza prokonsumpcyjna, liberalna; 2. Faza „dynamicznego rozwoju”, antyliberalna; 3. Faza „manewru gospodarczego”, aberracyjna; 4. Faza konfliktu społecznego(2)).
Większość obserwatorów jest zgodna co do faktu zaistnienia ogromnej różnicy jakościowej obecnie w porównaniu z poprzednimi cyklami. Kryzys polityczny, kryzys zaufania, nałożył się tak dokładnie na wszechstronny kryzys gospodarczy, iż nastąpiło zablokowanie poprzednio używanych wyjść ratunkowych.
Katastrofa spotkała nas w okresie, gdy światowa czołówka cywilizacji materialnej poszła bardzo ostro do przodu. Polski kryzys oraz politycznie i ekonomicznie motywowana niechęć Zachodu do „sfinansowania” kolejnego cyklu naszego procesu historycznego spowodowały gwałtowne rozwarcie się nożyc. Według szeroko rozpowszechnianych statystyk GUS-u Polska „powoli, mozolnie dźwiga się z upadku”. Jednak statystyki te dotyczą produkcji, której wytwory trudno już obecnie sprzedać w świecie. Z każdym rokiem będzie trudniej. Polska przestaje być konkurencyjna pod każdym względem.
Również – co najboleśniejsze – pod względem produkcji myśli ludzkiej, postaw ludzkich, jakości pracy, itp. W tych dziedzinach klęska poniesiona w ostatnich latach jest ogromna i, obawiam się, bynajmniej nie tak łatwo odwracalna, jak to niektórzy moraliści sobie obiecują. Czym skorupka za młodu nasiąknie … Doświadczenie pracy w kraju po okresie pracy za granicą podpowiada (choć trudne to do naukowego udowodnienia), że tworzy się w Polsce nowy typ postaw odnośnie do pracy. Tymi postawami, dalekimi nie tylko od tzw. „protestanckiego etosu pracy”, ale od chrześcijańskiej filozofii pracy w ogólności, wyraźniej i skuteczniej różnimy się od czołówki świata, niż naszym brakiem dobrobytu. Na dobitkę polskie wysiłki wyjścia z kryzysu sterowane są w kierunku odmiennym, niż w krajach stanowiących światową czołówkę cywilizacyjną.
Według analiz amerykańskich w 1990 r. około 90 procent nowych miejsc pracy w USA powstawać będzie w szeroko pojętych usługach. Z tej liczby trzy czwarte miejsc pracy przybędzie w usługach informacyjnych (niektórzy nazywają to przemysłem informacyjnym), tzn. przy zbieraniu, przetwarzaniu i przekazywaniu informacji. Ten sektor obejmuje telekomunikację (w tym satelitarną), ale głównie zasadza się na nauce, badaniach rozwojowych i oświacie. Przyrost środków na inwestycje w tym dziale jest niezwykle szybki, ponieważ są to inwestycje najbardziej przyszłościowe i najpewniej rentujące się.
Oczywistym nonsensem byłoby przyrównywanie Polski do potencjału i zamierzeń USA. Ale przyrównanie nas choćby do Hiszpanii, ongiś stawianej nam za przykład za- cofania, również wskazuje na raptowną utratę łączności z postępem.
Główny Urząd Statystyczny, w materiałach przedłożonych na III Kongres Nauki Polskiej, podaje następujące dane dotyczące nakładów inwestycyjnych na naukę w Polsce w odstępach trzyletnich (w cenach stałych, w miliardach złotych): 1975 – 23,416; 1978 – 20,504; 1981 – 12,763; 1984 – 10,722.
Również w odstępach trzyletnich liczba pracowników etatowych w nauce i pracach
badawczo-rozwojowych spadała w tempie następującym: 1978 – 100,00; 1981 – 86,9; 1984 – 67,8.
Te dwa ciągi liczb świadczą o katastrofie w nauce polskiej. Świadczą one o procesie degradacji, który rozpoczął się pod koniec lat siedemdziesiątych i trwa po dziś dzień. Za życia jednego pokolenia eliminujemy się z wyścigu o miejsce na mecie XX wieku, który – w przypadku Polski – być może dopiero co się zaczął.
Historyk gospodarczy, zapytany jakie widzi wyjście {- – – -}[Ustawa z dn. 31.VII.81 r., O kontroli publikacji i widowisk, art. 2, pkt. 2 (Dz. U. Nr 20, poz. 99, zm.: 1983 Dz. U., nr 44, poz. 204)], daje odpowiedź, którą można streścić następująco: – To zależy od tego, co mamy na myśli. Jeśli wyjściem miałoby być zrównanie kroku z czołówką światową, tak aby przestać tracić dystans, to takiej szansy już nie mamy. Było- by inne wyjście, gdyby nie resentymenty polityczne: zacisnąć zęby i pracować z całych sił, dla celów praktycznych zapominając o podziałach typu MY i ONI. Wtedy moglibyśmy się COFAĆ POWOLI. Jeśli jednak stan paraliżu woli trwać będzie nadal, to… lepiej nie mówić.
Lepiej nie mówić? Aleksander Gieysztor, uczony o autorytecie wykraczającym daleko poza badanie wieków średnich, przestrzega: „Nie możemy sobie pozwolić na luksus ciągnięcia ogromnej szarzyzny, zarówno kulturalnej, umysłowej, jak technologicznej i ekonomicznej. Polak musi być wykształcony, przygotowany do życia społecznego na znacznie wyższym poziomie techniki, ale także i świadomości (…) To jest ten model – w tym miejscu świata – który może zapewnić przetrwanie i rozwijanie cech szczególnych, które nazwiemy polskością”(4)).
Wczytajmy się raz jeszcze w ostatnie zdanie Profesora, wczujmy się w jego implikację. Jaką przyszłość uczony historyk widzi w przypadku niezrealizowania „tego modelu”?
Społeczeństwo jest tknięte – nie bez powodów – paraliżem woli. Przy powszechnym narzekaniu brak jednak szerokiej świadomości skali i głębi konsekwencji cywilizacyjnych, które spowoduje wieloletni i wielopłaszczyznowy kryzys narodowy. Oto w naszych czasach kruszą się w przyspieszonym tempie więzy z ośrodkami cywilizacji, na które od wieków (również w okresach zależności lub niewoli) zwykliśmy się orientować. Czyżby wkrótce tylko Kościół mógł sobie pozwolić na utrzymywanie tych więzów? W katego-riach cywilizacji materialnej, ale częściowo również i postaw ludzkich, Polska znamiennie zmienia front. Czołowy polski polityk stwierdził niedawno: „Impulsy stwo-rzone przez XXVII Zjazd działają i będą działać (…) na zasadzie systemu naczyń połączonych. Polska jest na nie w pełni otwarta (…) Wybór dokonywany obecnie tworzy szansę wejścia do grona państw potrafiących współtworzyć i dyskontować współczesne osiągnięcia nauki i techniki, idących szybko naprzód”(5)).
Być może to już istotnie jedyna droga wyjścia z kryzysu? Jeśli tak ma być, dlaczego by nie mówić o tym pełnym głosem nie tylko w oficjalnych organach prasowych?
Decyzja socjalistycznego integrowania się z nauką, techniką, a również i gospodarką radziecką jest konsekwencją rwania się naszych kontaktów z Zachodem. Wbrew niektórym opiniom, merytoryczne korzyści z takiej fuzji mogą być w pewnych dziedzinach niebagatelne. Sami Amerykanie między bajki kładą sowietologiczne teorie o ogólnym niedorozwoju nauki radzieckiej. Luka technologiczna, jak twierdzą, istnieje głównie w przełożeniu rezultatów badań na masową skalę produkcji przemysłowej, ale to już nie wina nauki. Warszawski fizyk Z. Romaszewski podaje charakterystyczny przykład, jak nieodzowna może być pomoc nauki radzieckiej w bardzo wyspecjalizowanych dziedzinach. Pracownia spektroskopii mikrofalowej Instytutu Fizyki PAN funkcjonuje według niego po dziś dzień m. in. dzięki zakupowi w r. 1978 radzieckich lamp fali wstecznej (karcinotronów dla zakresu fal milimetrowych i submilimetrowych). Jest to jedno z najprecyzyjniejszych urządzeń kiedykolwiek zbudowanych przez człowieka, a mające zastosowanie m.in. w nawigacji kosmicznej. Z tych też względów lampy te przez lata były objęte zachodnim embargiem na eksport do krajów socjalistycznych. Jednak ani przed wprowadzeniem, ani po zniesieniu embarga, polscy fizycy nie mogli sobie pozwolić na zakup lamp produkcji zachodniej. Były one po prostu kilkakrotnie droższe od radzieckich. Podobne przykłady można by mnożyć.
Jednocześnie bądźmy świadomi innych długofalowych skutków całościowej socjalistycznej integracji. Nie wartościując tego procesu, bądźmy świadomi, że oto przypisujemy się na czas nieokreślony do innego typu cywilizacji, promującej takie a nie inne postawy ludzkie. Być może ten zwrot, z którego – pochłonięci realiami codzienności – nie zdajemy sobie w pełni sprawy, ma przesądzić o naszych losach, jako społeczeństwa i narodu, w trwalszy sposób, niż to uczynił zwrot polityczny lat 1944-45?
Jeśli istotnie tak jest to, być może, już dziś demonstruje się nam – jeszcze niewidzącym – NOWA JAKOŚĆ HISTORII.
JERZY JASTRZĘBOWSKI
- „Kwartalnik Historyczny”, tom I, 1959, str. 102—108.
- Zbigniew Landau, Główne tendencje rozwoju gospodarczego Polski Ludowej, w:
U źródeł polskiego kryzysu, pod red. Aleksandra Mullera, PWN, Warszawa 1985.
3) Nauka polska w latach 1973—1984, materiały przedłożone na III KNP, Warszawa,
listopad 1985.
- „Trybuna Opolska”, 8-9 marca 1986, cyt. Za ‚polityka”, nr 12, 1986.
- Przemówienie W. Jaruzelskiego na XXV Plenum KC PZPR, cyt. Za: „Życie Warszawy, 15-16 marca, 1986.